Wojciech Pięciak


Osobiste portrety Rosji



Kraj i język można poznawać na różne sposoby. Jeden z wybitnych polskich znawców Rosji, dziś człowiek mocno wiekowy, zwykł był mawiać (choć tylko w gronie prywatnym...), że z jego doświadczeń wynika, iż poznawanie takie najlepiej udaje się „poprzez łóżko”. Istotnie, miłość może być silną motywacją; chyba także miłość bardziej platoniczna – do jakiegoś kraju, jego kultury, „duszy”.

Jakoś tak jest z Rosją i polskimi jej znawcami, że wielu z nich darzy kraj ten uczuciami, nawet jeżeli przychodzi im go krytykować, piętnować, a nawet się go bać. I niewątpliwie również w ostatniej książce Grzegorza Przebindy Zaułki Mistrza Wolanda widać emocje autora: od fascynacji po rozczarowanie.

Przebinda (rocznik 1959) – filolog i historyk idei, pracownik Uniwersytetu Jagiellońskiego, ostatnio w funkcji dyrektora Instytutu Filologii Wschodniosłowiańskiej, a także członek redakcji wydawanego po rosyjsku w Warszawie pisma Nowaja Polsza, kolportowanego na terenie Rosji – jest jednym z niewielkiego bądź co bądź grona rusycystów-publicystów, którego nieformalnym liderem był zmarły trzy lata temu Andrzej Drawicz. ,Zaułki Mistrza Wolanda to piąta już jego książka. O ile poprzednie krążyły głównie wokół rosyjskiej filozofii Sołowjowa, Czernyszewskiego, Bierdiajewa (a także życia polityczno-kulturalnego – współtworzył on leksykon Kto jest kim w Rosji po 1917 roku), tym razem otrzymujemy zbiór form rozmaitych: szkiców, reportaży podróżnych, esejów, wywiadów i wspomnień z dwunastu lat, między rokiem 1987 a 1999. Opublikowane w tym czasie m.in. w Tygodniku Powszechnym i Rzeczpospolitej, teksty te zostały uporządkowane i poukładane w spójne bloki – choć warto zaznaczyć, że niektórym z nich, pisanym pod wpływem chwili, przydałaby się dzisiaj redakcja, podkreślająca dystans do wydarzeń.

Co nie zmienia faktu, że całość składa na fascynujący portret kraju przeżywającego różne etapy czasów przełomu – nie tylko politycznego i gospodarczego, ale i kulturowego, by nie rzec cywilizacyjnego – oglądane z osobistej, polskiej perspektywy podróżnika. Te kolejne etapy są tym bardziej wyraziste, że odwiedzający regularnie Rosję Przebinda przyjeżdżał – celowo lub przypadkiem – w momentach zwrotnych, jak zapomniany już w Polsce szok cenowy po nieudanej (inaczej niż w Polsce) radykalnej reformie gospodarczej Gajdara z początku lat dziewięćdziesiątych, potem krwawe „rozwiązanie” przez wierne Jelcynowi wojsko konfliktu prezydenta z parlamentem albo wybuch wojny w Czeczenii w 1996 roku.

Książkę tworzą więc reportaże z podróży (po kilka razy Moskwa i Petersburg, a także Niżnij Nowogród), dalej rozmowy z wybitnymi postaciami życia kulturalnego jak np. Irina Iłowajska-Alberti, Natalia Gorbaniewska, Bułat Okudżawa, szkice polityczne, eseje o rosyjskich dyskusjach intelektualnych lat dziewięćdziesiątych, a także pożegnania zmarłych, w tym szczególnie Andrzeja Drawicza. Szkoda zresztą, że wspomnienie o Drawiczu nie znalazło się zaraz na początku tego zbioru, bo wyjaśnia ono w znacznym stopniu, dlaczego Przebindzie – mówiąc trywialnie – chce się w ogóle jeździć do tego niezbyt w końcu atrakcyjnego kraju...

Bowiem to Drawicz, który dla Przebindy był nauczycielem i mistrzem sprawił, że filologia rosyjska stała się dla kończącego studia 23-latka czymś więcej niż tylko zwyczajnym zawodem. Stało się to poniekąd przez przypadek – o ile w takich sytuacjach można mówić o przypadkach. W roku 1981 Przebinda, student rusycystyki UJ, przypadkowo wsiadł do tego samego pociągu relacji Kraków–Warszawa, którym jechał Drawicz. On wybierał się do Kielc (wtedy nie było jeszcze ekspresów Inter-City), Drawicz wracał do rodzinnej Warszawy z Krakowa, gdzie gościnnie wykładał na rusycystyce UJ.

Dla Przebindy była to jedna z najważniejszych podróży jego życia. Podczas kilkugodzinnej rozmowy chłonął opowieści o rosyjskich przyjaźniach i fascynacjach Drawicza, a padające w opowieści nazwiska już wtedy znaleźć można było w leksykonach. Drawicz z nimi obcował, znał ich, studentom z Krakowa przywoził ich książki, których nie można było dostać ani w ZSRR, ani w Polsce. Kiedy dwa lata później Przebinda skończył studia (Rosję znając na razie tylko z książek), to znowu Drawicz współkreował dalszą jego drogę. A poznawanie Rosji przez Przebindę szło drogami, jak sam wyznaje, nieco niezwykłymi i okrężnymi – bo najpierw, od roku 1986 do 1992, przez Paryż i Monachium, gdzie mieszkało wielu wybitnych rosyjskich emigrantów. Drzwi ich mieszkań otwierała Przebindzie rekomendacja Drawicza, podobnie jak potem drzwi wielu mieszkań w Moskwie.

Mylne byłoby jednak w tym wypadku przypuszczenie, że uczeń poszedł bezpośrednio śladami mistrza. Drawicz, mówiąc najkrócej, w Rosję wierzył, ubolewał nad polską nieufnością wobec tego kraju (choćby była ona uzasadniona) i nawet w momentach kryzysów polsko-rosyjskich w latach dziewięćdziesiątych starał się dostrzec to, co pozytywne; jego wiara miała chyba w sobie mimo wszystko sporo naiwności oraz myślenia życzeniowego. Inaczej Przebinda: choć również u niego widać spore emocje, to jednak osąd jest boleśnie realistyczny, pozbawiony złudzeń, bez taryfy ulgowej.

„Wszystko rozstrzygnie się w pierwszym dziesięcioleciu XXI wieku – pisze Przebinda – to właśnie teraz Rosja zadecyduje o jakości swego istnienia na najbliższe pięćdziesiąt lat. Czy będzie to dalej, mówiąc językiem Michaiła Lermontowa, „kraj nieumyty”, „kraj panów i niewolników”, czy też, dzięki rezygnacji z przestarzałej idei imperium i fatalnej geopolityki Lebensraumu oraz reformie ekonomicznej, Federacja Rosyjska stanie się wreszcie krajem normalnym, ku pożytkowi swych obywateli i sąsiadów?.”

Choć na razie jest to pytanie bez odpowiedzi, książka daje ku niej pewne przesłanki – niestety, niezbyt optymistyczne.

http://www.stary.latarnik.pl/czytaj.php?isbn=83-7124-127-5