Grzegorz Przebinda

„Kyś” Tatiany Tołstoj

Nie jest to tylko opowieść o ZSRR. To rzecz o dziejach całej Rusi, która powstała po najeździe mongolskim i istnieje aż do teraz

Gdybym miał zestawić listę pięciu najlepszych powieści, jakie ukazały się w Rosji w ostatnim dziesięcioleciu, to umieściłbym na niej: „Korowód” Antona Utkina, „Klatkę” Anatolija Azolskiego, „Zdobycie Izmaiłu” Michaiła Szyszkina, „Życie owadów” Wiktora Pielewina i „Kyś” Tatiany Tołstoj. Mieliśmy dotąd po polsku tylko Pielewina, teraz dostajemy do ręki powieść Tatiany Tołstoj.

To postmodernistyczna antyutopia nawiązująca i do rosyjskiej, i do zachodnioeuropejskiej tradycji literackiej. Są tu motywy z Zoszczenki, Płatonowa, Bułhakowa, Rabelais'go, Swifta i Bradbury'ego.

Czytając wcześniej dzieło w oryginale, byłem przekonany, że nie podda się ono łatwo polskiemu przekładowi ze względu na archaizowany język i subtelny, mocno osadzony w rosyjskim kontekście historycznym i kulturowym humor. Jednak Jerzy Czech potrafił odbudować w polszczyźnie wszystkie znaczenia i konteksty dzieła, oddał też wyśmienicie jego niepowtarzalny styl i język.

A skąd dziwny tytuł powieści? „Kyś” jawi się zaraz na początku lektury jako podstępne zwierzę (ryś?) które rzuca się na wędrowca w ciemnym borze i „najważniejszą żyłkę wymaca pazurem i przetnie, a wtedy cały rozum z człeka wyleci”. Ale analogii i skojarzeń jest więcej. „Kyś” to i sama Ruś, i „dusza rosyjska”, która poprzez stulecia fundowała Moskwie i Petersburgowi cywilizacyjną mizerię.

Po Wybuchu

Książka opowiada o krainie, gdzie mieszkańcy – po jakimś strasznym Wybuchu, o którym niewiele wiemy – cofnęli się w rozwoju aż do epoki kamiennej. Mieszkają w grodzie Fiodoro-Kuźmiczów, gdzie władza i życie społeczne są zdominowane przez ludzkie mutanty urodzone już po katastrofie.

Główny bohater Benedikt szczyci się nie tylko pokaźnym „putencyjałem” z przodu, lecz także zgrabnym ogonkiem. Lud żywi się warzonymi myszami i suszonymi „robachami”. Ma też „rdzę” zbieraną na trzęsawiskach, podobną do torfu: „Pali się ją i pije, i atrament z niej warzy, i nitki barwi, jeśli kto ma ochotę płótno wyszywać. Piwo z niej dobre, osobliwie kiedy mróz na dworze. Dom też ocieplać można, między bierwiona do szczelin utykać”.

Struktura społeczna grodu jest ściśle zhierarchizowana. Na samej górze drabiny stoi Najwyższy Basza Fiodor Kuźmicz, który obdarował ludzi ogniem i wymyślił koło, skonstruował łódź drewnianą i sanie, pisze dla poddanych wiersze i maluje obrazy. Zadekretował także Międzynarodowy Dzień Kobit, podczas którego nie wolno tłuc żon i matek – pod warunkiem że wstaną raniutko, pierogów nagotują i wyszorują do czysta podłogi. Następny w hierarchii jest Główny Sanitarz, szef tajnej policji. Mieszka w domu odgrodzonym od oka ludzkiego, opływa we wszystkie dostatki, ale zarazem knuje spisek przeciw Najwyższemu Baszy. Ministrów przypominają Wieldzy Baszowie, są poza tym baszowie mali, skrybowie, ludkowie, raby i wreszcie wygeneraci („gęba niby ludzka, ale tułów pokryty sierścią i biegają na czworakach”). Ci ostatni są zaprzęgani do sań, bo konia jeszcze fiodoro-kuźmiczanie nie oswoili.

Ze świata przed Wybuchem pozostali już tylko nieliczni Dawni, zachowujący pamięć o kulturze i o przeszłości grodu, który w odległych czasach nazywał się podobno Moskwa.

Utwór zaczął powstawać w 1986 roku, ale czy tajemniczy Wybuch ma jakiś związek z katastrofą w Czarnobylu? Autorka odrzuca podobne analogie. Za najgorszy „wybuch” w dziejach ludzkości uznaje rewolucję październikową. Dlatego w jej dziele odnajdujemy masę aluzji do świata sowieckiego.

Widzimy tu gospodarkę nakazowo-rozdzielczą, talony na żywność, pompatyczne defilady, a październikowe święto kraina obchodzi w listopadzie. Najwyższy Basza dzierży pod kluczem cenną bibliotekę ocalałą z Wybuchu, ale ukazuje ludowi tylko fragmenty poetyckie z Puszkina, Tiutczewa, Błoka, Jesienina, Mandelsztama – wystawiając je zresztą jako własne.

Ale nie jest to tylko opowieść o ZSRR. To rzecz o dziejach całej Rusi, która powstała po najeździe mongolskim (pierwszy „wybuch”) i istnieje aż do teraz. Język utworu nawiązuje wyraźnie do epoki Iwana Groźnego, a opisane w „Kysiu” zdziczenie obyczajów i upadek kultury były obecne już we wcześniejszych o ponad dwieście lat czasach Iwana Kality. Trudniejszy do jednoznacznej oceny jest „wybuch” z epoki Piotra Wielkiego. To dzięki niemu mamy przecież wspaniałą kulturę rosyjską XIX wieku. Ale wtedy też położono fundamenty pod okrutną rzeczywistość imperialną, która na długo określi charakter rzeczywistości rosyjskiej.

Imperialne menu

Jerzy Czech pisze w posłowiu: „[Rosja] ukazana w »Kysiu « jest Rosją ponadczasową, w gruncie rzeczy ciągle tą samą. Krainą miłą sercu autorki, zarazem jednak barbarzyńską, rządzoną przez kolejnych samodzierżców wspomaganych przez aroganckich urzędników i bezwzględnych żandarmów (...). Zła władza nie jest przeciwstawiona społeczeństwu; nie jest ono ani trochę od niej lepsze. Jego członkowie nie ukrywają, że gdyby dopuszczono ich do urzędów, zachowywaliby się tak samo”. Ta powieść stanowi więc również zakamuflowaną na poziomie ironii przestrogę dla wszystkich tych, którzy chcieliby dokonywać teraz rekonstrukcji imperium. Mogą osiągnąć jedynie tyle, że Rosja – niczym Alicja z Krainy Czarów – nadal będzie przebywać po drugiej stronie historycznego zwierciadła, z menu takim jak w „Kysiu”: „Myszy pieczone, myszy gotowane, myszy w sosie. Ogonki mysie marynowane, kawior z mysich oczek. Dróbka kwaszone też z kwasem dobrze idą. Placuszki postne z chlebiody”.

Ale lektura naprawdę pyszna.