Grzegorz Przebinda

Sołżenicyn – post mortem

Od śmierci Aleksandra Sołżenicyna upłynęło już nieco czasu. Z tej perspektywy widać, że najbardziej godnym sposobem na uczczenie jego pamięci w Europie było zapalenie następnego wieczoru po jego śmierci świateł w rzymskim Koloseum.

Zdarza się to niesłychanie rzadko i ma wymiar symboliczny, zwłaszcza w obliczu odejścia do wieczności proroka z Rosji. Oto łaciński Rzym złożył hołd pisarzowi i myślicielowi na wskroś słowiańskiemu, rosyjskiemu aż do szpiku kości, który całe swe długie i twórcze życie poświęcił w obronie ojczyzny i rodaków przed komunizmem.

A bronił przecież w ten sposób nie tylko Rosji, bo w latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątych XX wieku przestrzegał przed sowieckim „eksperymentem” Europę Zachodnią i Amerykę. W tej pierwszej – odnosiło się to zwłaszcza do Francji i Włoch, przestrzegał intelektualistów przed stawianiem znaku równości między humanizmem i realnym socjalizmem i uważaniem tego ostatniego za remedium na faszyzm. W Ameryce zaś, gdzie w latach 1976-94 przebywał na przymusowej emigracji w stanie Vermont w USA, czynił wysiłki, aby nie utożsamiano tam komunizmu wyłącznie z Rosją… Na marginesie zauważmy, że w powieści Pnin (1957), autorstwa bardzo dobrze znającego Amerykę Władimira Nabokova, główny bohater, profesor, wygłasza odczyt pod tytułem „Czy wszyscy Rosjanie to komuniści”. Był to, co prawda, tylko wykład dla pań z Cremony, ale na podobne pytania twierdząco odpowiadała wówczas zdecydowana większość antykomunistów w Ameryce, a zwłaszcza jej politycy.

Gułag – możliwy też na Zachodzie

Natomiast Sołżenicyn uważał, że przy takim pojmowaniu komunizmu, jako ustroju zrodzonego i możliwego tylko w Rosji, sam Zachód może niedługo ocknąć się w ramionach bolszewików, a swój znaczący udział w zaprowadzeniu komunizmu na Zachodzie będą mieli liczni sympatyzujący z Krajem Rad intelektualiści we Włoszech i we Francji. Dzisiaj takie obawy mogą wydawać się obsesyjne, ale wówczas były one bardzo realne. Dowodzić tego będą jeszcze w przyszłości sowieckie archiwa, gdy wreszcie zostaną pokazane światu.

Wszyscy słusznie podkreślają, że swój udział w obaleniu komunizmu Aleksander Sołżenicyn miał głównie – ale nie tylko – jako autor opublikowanego w latach 1973-75 we Francji Archipelagu GUŁag. My, Polacy, możemy oczywiście ubolewać, że to nie nasi autorzy otworzyli Europie oczy na zbrodnie komunizmu. A były już przecież wtedy obecne na rynku zachodnim dwie wybitne polskie książki na ten temat: Na nieludzkiej ziemi Józefa Czapskiego oraz Inny świat Gustawa Herlinga-Grudzińskiego. Jednakże te oba ważne utwory były poniekąd opublikowane „za wcześnie”, miały zanadto proroczy charakter, jeszcze im nie dowierzano. Zapewne swą rolę odegrał też czynnik narodowościowy – Polakom w sprawach Rosji Zachód nie ufa do dziś.

Tym większa więc zasługa Sołżenicyna, wielkiego rosyjskiego patrioty, że zdołał trafić ze swym dziełem we właściwy czas. Archipelag… stanowił wstrząs dla wielu ludzi w Europie, zwłaszcza we Francji, przesiąkniętej sympatią do komunizmu, tej powojennej wpływowej Francji, którą Czesław Miłosz nazwał „Chinami Europy”. Po publikacji opus magnum Sołżenicyna tamtejsi komuniści rzucali legitymacje partyjne, powstała nawet grupa intelektualistów, która nazwała się „Dziećmi Sołżenicyna”. Od tej pory nikt rozsądny na Zachodzie nie wierzył już, że komuniści to najwięksi humaniści naszych czasów… A dodajmy, że i w Rosji najlepszym dowodem na nieuchronny koniec takiego „humanizmu” była publikacja w 1990 roku Archipelagu GUŁag w oficjalnym wydawnictwie.

Sołżenicyn a Polska

Jerzy Pomianowski – tłumacz Archipelagu GUŁag i prawdziwy znawca twórczości Sołżenicyna – stwierdził w jednym z telewizyjnych wywiadów dwa dni po śmierci pisarza, że Polacy mają szczególne predyspozycje do zrozumienia istoty jego twórczości, bowiem sami przeszli przez czyściec komunizmu… Predyspozycje może i mamy, ale, moim zdaniem, czas na zrozumienie myśli Sołżenicyna w całości – także jego twórczości powstałej po 1991 roku – jeszcze w Polsce nie nadszedł. To, co wypowiadano u nas publicznie o pisarzu nazajutrz po jego śmierci, winno stać się przedmiotem jakiegoś odrębnego studium psychologicznego. Na przykład na wszystkich kanałach telewizyjnych po wstępnym podkreśleniu zasług Sołżenicyna dla obalenia komunizmu natychmiast dodawano, że w ostatnich latach pisarz stał się „piewcą imperializmu”, „chwalcą Wielkiej Rosji”, „zdecydowanie popierał Władimira Putina”, „wypowiadał antypolskie sądy”. Niektórzy to trochę łagodzili, twierdząc mniej więcej tak: „Nie mówmy teraz o antypolonizmie Sołżenicyna, bo nie za to go przecież kochamy, mówmy teraz o jego wielkich zasługach”.

Gwoli sprawiedliwości dodajmy, że przypominano także fragment z Archipelagu GUŁag, w którym Sołżenicyn pochlebnie wyraża się o Jerzym Węgierskim, dzielnym polskim współtowarzyszu z łagru w Ekibastuzie (obecnie na terenie Kazachstanu). Bohater tej propolskiej wypowiedzi Sołżenicyna brał udział w strajku głodowym w obozie, a następnie – inaczej niż reszta strajkujących – nie dał się skusić nadzorcom „mis¬ką kaszy”. „I tu zrozumiałem – pisze Sołżenicyn w Archipelagu… – co to jest polska duma i na czym polegał sekret polskich powstań. Polak, inżynier Jerzy Węgierski (...) odsiadywał ostatni, dziesiąty rok swojej kary. Nawet gdy był kierownikiem robót, nikt nie słyszał od niego ostrego słowa. Był zawsze cichy, uprzejmy, wyrozumiały. A teraz – twarz mu się zmieniła. Z gniewem, pogardą i męką odwrócił oczy od żebraczego orszaku, wyprostował się i krzyknął ze złością, donośnie: »Brygadzisto, mnie proszę na kolację nie budzić. Ja nie pójdę!«. Wdrapał się na górne nary, odwrócił się do ściany i nie wstał. Myśmy w nocy poszli jeść – a ten nie wstał. Nie dostawał paczek, był zupełnie sam, nigdy nie bywał syty, a nie wstał. Para unosząca się nad gorącą kaszą nie mogła mu przesłonić obrazu bezcielesnej Wolności. Gdybyśmy wszyscy byli tak dumni i nieustępliwi – to jaki tyran by się ostał?”.

Piękny to fragment, ale miałem wrażenie, że cytujący mają na myśli głównie naszą „polską wielkość”, uosobioną w mężnym inżynierze Węgierskim, a Sołżenicyn, który kiedyś był „znacznie mądrzejszy” i „bardziej spostrzegawczy”, teraz jest tym bardziej winny, gdyż stał się „antypolskim imperialistą”. Potwierdził niestety to moje wrażenie sam Jerzy Węgierski, pięć lat starszy od Sołżenicyna, żyjący do dziś w Katowicach, udzielając jeszcze przed śmiercią Sołżenicyna wywiadu „Tygodnikowi Powszechnemu”. Autorzy tej publikacji kończą ją takim oto akapitem: „Węgierski zna wypowiedzi Sołżenicyna z ostatnich lat. »30 lat temu był symbolem niezależnych sądów i demokracji, a dziś to inny człowiek« – mówi. I zastanawia się, czy Sołżenicynowi, który ratunku dla Rosji upatruje w rosyjskim nacjonalizmie, samowładztwie, prawosławiu, wartościach »duszy rosyjskiej«, nie przeszkadza Polska i Polacy. »Zdarzały mu się wypowiedzi antypolskie, tak jakbyśmy pokrzyżowali szyki jego Rosji«”.

Na początku lat dziewięćdziesiątych Sołżenicyn nie pojawił się na polskich uroczystościach w Katyniu. Węgierski poleciał na nie z żoną: „Byłem rozczarowany nieobecnością Saszy. Podobno dał znać, że nie ma czasu. Zastanawiałem się, czy nie wstydzi się, że w Archipelagu GUŁag napisał o mnie tak ciepło. Może nawet chciałby wykreślić mnie z powieści? Ale nie. Niedawno ukazało się w Rosji nowe wydanie. Nie wykreślił mnie” (Aleksandra Klich, Józef Krzyk, Polak z Archipelagu, „Tygodnik Powszechny” z 10 sierpnia 2008 roku).

W ciągu długich lat Sołżenicynowi przypisano wiele rzekomych przewin. Oskarżano go, że podczas wojny złożył donos sam na siebie, aby zadekować się jako więzień na tyłach frontu. Mówiono, że współpracował z gestapo, że Archipelag GUŁag napisała za niego CIA. W tym ostatnim utworze przywołuje on słowa „zeków” skierowane do nadzorców: „Poczekajcie, gady! Przyjdzie na was Truman! Rzucą wam na głowy bombę atomową”. Ten fragment posłużył za „dowód”, że to sam Sołżenicyn namawiał Amerykanów do zrzucenia bomby atomowej na ZSRR…

To prawda, że mimo zaproszenia Sołżenicyn nie przyjechał w 1994 roku na uroczystości do Katynia. Ale czy to akurat on powinien nas za Katyń przepraszać? W czyim imieniu, może tych komunistów i ich ideowych potomków, którzy uważają, że ZSRR nie miał z tą zbrodnią nic wspólnego? A czy my pamiętamy, że za Katyń przepraszali nas już w 1980 roku rosyjscy dysydenci na emigracji: Włodzimierz ¬Maksimow, ¬Natalia Gorbaniewska, Włodzimierz Bukowski. Kto dziś w Polsce pamięta, że w 1993 roku ówczesny prezydent Rosji Borys Jelcyn przekazał nam dokumenty katyńskie i złożył wieniec na Powązkach na grobie katyńskim? A rzesza ludzi związanych z rosyjskim „Memoriałem”, dzięki którym w ogóle zachowała się jeszcze jakakolwiek pamięć o Katyniu w Rosji? A słynny wykład Iriny Iłowajskiej-Alberti w Lublinie w 1995 roku z prośbą o przebaczenie za krzywdy, jakie Rosja wyrządziła Polsce? Jeśli ktoś nas nie przeprosi, pamiętamy mu to do śmierci, gdy przeprosi, choćby nie on był winien, zapominany następnego dnia.

Dla sprawiedliwości przypominajmy nie to, czego Sołżenicyn nie powiedział i nie zrobił, lecz to, co zrobił i co powiedział o nas w kluczowych momentach dziejów. Gdy Karol Wojtyła został papieżem, paryska „Kultura” napisał, że wybór Kościoła obudził nadzieje w chrześcijanach nie tylko w Polsce, ale w całym bloku wschodnim. Obok zamieszczono gratulacje od Rosjan na emigracji – Gorbaniewskiej, Maksimowa, Bukowskiego. A zaraz potem, również w „Kulturze”, radował się z wyboru Sołżenicyn. Mówił o duchowej łączności prawosławnych Rosjan z katolikami Europy Wschodniej. Dodawał, że nowy papież „z niezłomnej duchowo Polski” może przywrócić poczucie sensu życia także mieszkańcom Zachodu. Gdy wybuchła „Solidarność”, 20 sierpnia 1980 roku Sołżenicyn napisał do polskich robotników list z poparciem: „Zachwycam się waszym duchem i godnością. Dajecie wspaniały przykład wszystkim narodom gnębionym przez komunistów”. W grudniu 1980 roku przestrzegał przed sowiecką interwencją w Polsce, interwencją, której chcieli dokonać „krwawi następcy Lenina”, i pozdrawiał Polskę: „W tych dniach serce zniewolonego narodu rosyjskiego jest razem sercem z polskim”. 16 października 1993 roku jako jedyny został przyjęty przez Jana Pawła II na audiencji w piętnastą rocznicę pontyfikatu. Gdy zaś Jan Paweł II odszedł do wieczności, Sołżenicyn mówił, że „był on wielkim człowiekiem”, „miał wpływ na bieg historii całego świata”, „znakomicie wyróżniał się w całym wielowiekowym szeregu papieży”, jego „niestrudzone pielgrzymki po całym świecie każdemu dostarczały ciepła chrześcijaństwa”.

Bądźmy uczciwi wobec pisarza

Wszystko to oczywiście nie znaczy, że poglądy Sołżenicyna, i te z emigracji, i te po 1994 roku, mają zostać w Polsce uznane w całej ich rozciągłości. Ważne jest jednak, aby nasi polemiści odwoływali się do konkretnych tekstów Sołżenicyna, a nie do telewizyjno-internetowych opinii o pisarzu. I nie trzeba szafować stwierdzeniami o jego „antypolskości” czy „imperializmie”, bo wiadomo, że takie zarzuty dyskwalifikują dziś w Polsce każdego. Konia z rzędem temu, kto wskaże takie miejsce w dziełach Sołżenicyna, gdzie będzie zawarta pochwała imperium i Wielkiej Rosji czy też bezwzględna aprobata dla polityki Putina. Chciałbym to dobitnie podkreślić: Sołżenicyn zawsze, aż do ostatnich chwil sądził, że jego kraj, dla szczęścia własnego i sąsiadów, bliższych i dalszych, winien nieodwołalnie zrezygnować z praktyki oraz idei imperialnej. Wyrażał to wielokrotnie za czasów Związku Sowieckiego, choć potem – skoro imperium w 1991 roku, jak sądził, upadło – nie widział potrzeby walki z nim. Za swoją ostatnią misję uznał natomiast wyciągnięcie Rosji z tych nieszczęść i tragedii, jakie ją spotkały – co bez przerwy powtarzał – za prezydentury Borysa Jelcyna. Mógł się oczywiście mylić, gdy z kolei Władimira Putina uważał za tego, który tylko naprawia błędy poprzednika, i przypisywał mu na wyrost skłonności demokratyczne. Nigdzie jednak nie pochwalił go za zapędy autokratyczne i chęć odbudowy imperium… Twierdził, może naiwnie, że należy poczekać z oceną Putina – demokracji nie buduje się bowiem w ciągu kilku lat.

Znane pragnienie Sołżenicyna, aby Rosja budowała swoją nowoczesną państwowość razem z Ukrainą i Białorusią, nigdy nie stało się jego konsekwentnym programem politycznym. Zresztą w ostatnich latach chyba z tej utopijnej idei zrezygnował. Nie chciał się tylko pogodzić z obecnością Ukrainy w NATO, podobnie jak dziś jeszcze większość samych Ukraińców.

Największą tragedią zmarłego Sołżenicyna nie jest oczywiście jego obraz w Polsce. Wielki dramat tego pisarza-proroka polega przede wszystkim na tym, że jego naród – także i dziś, niestety – popiera działania swoich dwóch największych zbrodniarzy XX wieku – Lenina i Stalina. W narodowej ankiecie „Imię Rosji”, gdzie spośród pięciuset osób trzeba wytypować największych bohaterów rosyjskiej historii wszech czasów, Stalin zajmuje na razie drugie, a Lenin czwarte miejsce (pierwszy z nich otrzymał 10 procent głosów – milion czterysta, drugi – milion trzysta). Na dwudziestym miejscu w tym ogólnorosyjskim sondażu znajdował się – w dniach śmierci Sołżenicyna – Andriej Sacharow, na którego głos oddało sto tysięcy osób...

Prof. dr hab. Grzegorz Przebinda jest rusycystą, wykładowcą UJ i publicystą. Autor między innymi: Większa Europa – Papież wobec Rosji i Ukrainy (Kraków 2001), Między Moskwą a Rzymem. Myśl religijna w Rosji XIX i XX wieku (Kraków 2003), Piekło z widokiem na niebo (Kraków 2004). Jest członkiem Rady Redakcyjnej „Nowej Europy Wschodniej”.