Grzegorz Przebinda

Sowieckie imperium przestało istnieć. Ale czy istnieje imperium rosyjskie?

Trzy pogrzeby i wesele

Wojna z Irakiem najdobitniej wykazała, że Rosja nie jest już żadnym mocarstwem światowym. A jednak w Polsce znacząca część komentatorów politycznych tylko pogłębiła ostatnio swe fatalistyczne o niej opinie. Rosja pełni w Polsce funkcję czarnego luda niezależnie od tego, czy będzie ona komunistyczna czy niby-prawosławna.

Imperium pogrzebane

Wielu Polaków pamięta jeszcze dotkliwie okres Leonida Breżniewa i ówczesne uzależnienie polityki PRL od dyrektyw z Kremla. W latach 80. w kręgach naszych niezależnych publicystów i historyków zarówno w Polsce jak i na emigracji była żywo dyskutowana ważna kwestia: czy Związek Radziecki kontynuuje tylko imperialną politykę epoki moskiewsko-petersburskiej, czy też jego objawienie się na mapie świata oznacza zdecydowane zerwanie z tradycją wielkoruską? Ci, którzy widzieli łączność między Leninem i Breżniewem a Katarzyną II i oboma Mikołajami, uważali zarazem, iż Związek Radziecki przetrwa jeszcze dosyć długo. Diagnozy w tej kwestii, z dzisiejszej perspektywy, bywały niekiedy w Polsce utopijne. Niezapomniany Stefan Kisielewski – który uważał się za skrajnego realistę i sądził, że imperium sowiecko-rosyjskie przetrwa jeszcze niejedno pokolenie – postulował nawet, aby opozycja polska dogadała się z Breżniewem ponad głowami towarzyszy warszawskich.

W rozważaniach na temat istoty Rosji i ZSRR Polacy jakoś nawet polubili ten ton nieuchronności i wiecznego trwania, hołubiąc zarazem przekonanie o kontynuacji imperialnej polityki carów przez Lenina, Stalina oraz ich następców.

Nikt nie zaprzeczy, że tradycyjnie niechętny stosunek Polaków do Rosji i do ZSRR miał jeszcze do niedawna bardzo mocne podstawy. Aż do 1991 r. mogły przemawiać za nim fakty historyczne i raczej nikłe nadzieje na zmiany w przyszłości. Stara i nowa historia zbudowała między Rosją a Polską mury nieporozumienia. Do dziś jest jeszcze żywa po obu stronach pamięć o rywalizacji Rzeczpospolitej Obojga Narodów z Wielkim Księstwem Moskiewskim. Od 1462 r. do końca XVI w. powiększyło ono swój obszar do ponad 5,5 mln km kw. – posiadło więc tyle, ile zajmowała cała pozostała część Europy. Po wchłonięciu w 1654 r. Ukrainy lewobrzeżnej carstwo moskiewskie było już największe w świecie. Ktoś wyliczył, że od połowy XVI do końca XVII w. jego powierzchnia zwiększała się rocznie o 35 tys. km kw., czyli niewiele mniej, niż zajmuje dzisiaj Holandia.

Ale w okresie moskiewskim nie było to jeszcze imperium nowożytne, gdyż – jak wiadomo z pism klasyków – zawsze najtrudniej przychodzi przemiana ilości w jakość. Dopiero w pierwszym ćwierćwieczu XVIII stulecia Piotr I przygotował grunt dla imperialnej cywilizacji Petersburga. Stworzyła ją zaś naprawdę dopiero pod koniec tego wieku Katarzyna II, przede wszystkim kosztem Polski i jej ziem białorusko-litewskich. Na początku XIX w. imperium rosyjskie miało 17 mln 400 tys. km kw. powierzchni i było zamieszkane przez 37 mln osób. W XIX w. ekspansja w sensie geograficznym poszła dalej, gdy carowie rosyjscy zagrabili jeszcze m.in. Finlandię, Gruzję, Armenię, Azerbejdżan, Azję Środkową, Kazachstan, a dodatkowo włączyli na trwałe w stan swego posiadania obszary nad rzeką Amur (za przyzwoleniem Chin) oraz Daleki Wschód.

Rosja carska zapracowała więc sumiennie na geograficzną wielkość ZSRR. Jeszcze w momencie swego rozwiązania w grudniu 1991 r. posiadał on ponad 22 mln kwadratnych kiłłomietrow. Ale właśnie w owym grudniu stała się rzecz nie do pomyślenia w zrutynizowanej Europie drugiej połowy XX w. Imperium sowieckie ogłosiło nagle autolikwidację. Kraj Rad przekształcił się w Federację Rosyjską, uwalniając zarazem wszystkie republiki związkowe. Było ich w sumie piętnaście i utworzyły one mniej lub bardziej samodzielne państwa, które zajęły obszar 5 mln km kw.

Oto godny efekt rozpadu imperium, który jednak dotychczas nie dotarł do szerszej świadomości Polaków. A przecież Federacja Rosyjska zajmuje na początku XXI w. obszar mniejszy nawet od tego, jaki miała na początku XIX w. (odpowiednio 17 mln 100 tys. km kw. i 17 mln 400 tys. km kw.). Prawie wszystko bowiem, co zdobyła w stuleciu Aleksandrów i Mikołajów, przyszło jej zwrócić za Gorbaczowa i Jelcyna. Jeżeli jeszcze wspomnimy fakt, że w skład dzisiejszej Rosji nie wchodzą już także inne jej zdobycze – Ukraina i kraje bałtyckie – to wolno chyba będzie sformułować wniosek, że w 1991 r. odbył się prawdziwy pogrzeb imperium. Przeoczony, niestety, zarówno przez narodowych publicystów w Polsce, jak i przez neoimperialnych ideologów w Rosji.

Dyskusje o duszy Rosji

Kształtowanie się świadomości narodowej Rosjan po upadku ZSRR jest procesem równie ciekawym co niezbadanym. Są oczywiście w Federacji Rosyjskiej instytucje, które zajmują się profesjonalnie tą kwestią, ale wyniki ich badań nie są znane szerszej opinii publicznej ani też nie stają się przedmiotem głębszych refleksji. Spory intelektualistów w kwestii pojmowania rosyjskiej mentalności, świadomości imperialnej nie są w istocie dyskusjami twórczymi. Jaką bowiem wspólną platformę odnajdą np. Wiktor Jerofiejew, autor „Encyklopedii duszy rosyjskiej”, i Aleksander Dugin, autor „Podstaw geopolityki”? Jerofiejew, liberał-maksymalista, potępia w czambuł całą przeszłość Rosji, uważając ją za wyraz zgubnego kolektywizmu i ekspansjonizmu. Dugin z kolei, faszysta i ideolog „lebensraumu”, widzi w tym, co Jerofiejew krytykuje, prawo mistyczne Rosji do zagarnięcia ziem sąsiadów. I naturalnie wyraża aprobatę dla takich przyszłych działań.

Dyskusje o Rosji mogłyby się jednak toczyć z większym szacunkiem dla rozsądku. Wtedy i ich efekty nie będą tak chaotyczne i irracjonalne jak dzisiaj. Wie o tym np. Siergiej Awierincew – filolog rodem z Moskwy, wykładający obecnie w Wiedniu – który pisze, iż Rosja nie może się obejść bez tego, „co zostało wypracowane przez zachodnią refleksję”, „bez zachodniego upodobania do niestrudzonego różnicowania niuansów, bez imperatywu intelektualnej uczciwości”. Na szczególną uwagę zasługują w tym kontekście kolejne numery współczesnego pisma „Otieczestwiennyje Zapiski”, wydawanego od 2001 r. Trzeci zeszyt z ubiegłego roku omawia kapitalną kwestię: „Obraz świata w oczach Rosjanina”, w której skład wchodzą problemy szczegółowe: charakter narodowy Rosjan, ich obraz świata, pojmowanie geopolityki i słowiańskiego braterstwa.

Kim są Słowianie?

Według ankiety przeprowadzonej w 2001 r. przez fundację Obszczestwiennoje Mnienije, 68 proc. Rosjan uważało się za Słowian, 22 proc. sądziło przeciwnie, że Rosjanie to coś innego, a 10 proc. nie potrafiło się określić w tej materii. Na pytanie, jak należy rozumieć termin „Słowianie”, respondenci najczęściej (40 proc.) udzielali odpowiedzi, iż jest to „grupa ludzi połączonych wedle cechy narodowej”. Konkretnie mogą to być albo Rosjanie jako „Słowianie najstarsi”, albo trzy narody wschodniosłowiańskie (wszyscy nasi Rosjanie, Białorusini i Ukraińcy), potem Słowianie Zachodni wraz z narodami, które kiedyś były zależne od ZSRR (Słowianie to Polacy, Rumuni, Węgrzy i Czesi), a wreszcie – Słowianie Południowi (Bułgarzy, Chorwaci, Jugosłowianie i Serbowie). Co ciekawe, odpowiedzi, iż Słowianie to „narody braterskie, sąsiedzi i przyjaciele”, udzieliło zaledwie 1 proc. respondentów, ale za to znacznie więcej (8 proc.) było takich, którzy uznali Słowian za „chrześcijan i prawosławnych”.

A jakie miejsce w tym rosyjskim stereotypie etniczno-religijnym zajmują Polacy? Ważne są tu dwa pytania ankieterów. Na pierwsze: „Czy Rosja powinna mieć z krajami słowiańskimi jakieś szczególne, bardziej przyjacielskie kontakty” – odpowiedziało twierdząco 78 proc. W odpowiedzi na pytanie drugie: „Z jakimi narodami słowiańskimi trzeba utrzymywać bliskie kontakty?” – wymieniano najczęściej Białoruś (62 proc.). Potem szła Ukraina (61), Jugosławia, czyli wówczas Serbia i Czarnogóra (44), Bułgaria (36), Polska (17), Czechy (15), Słowacja (13), Słowenia (11) i Chorwacja (3). Jak widać, Rosjanie odnoszą się z największą sympatią do związków serdecznych z Białorusią i Ukrainą. Tu bez wątpienia oddziałują kwestie natury politycznej i stare sentymenty.

Odmiennie jednak – jak sądzę – należy interpretować sympatię Rosjan do Słowian katolików. Nie dowodzi już ona – jak w przypadku prawosławnej i postsowieckiej Białorusi i Ukrainy – chęci ich zaanektowania, lecz przeciwnie, wyraża rzeczywisty szacunek obywateli Federacji Rosyjskiej do Polaków, Czechów i Słowaków. A mamy teraz bardzo istotny moment w dziejach, gdy właśnie Polska, Czechy i Słowacja wchodzą nieodwołalnie do struktur europejskich, zaś Rosja nadal się waha, czy ma być ważnym ogniwem bezpieczeństwa w Europie i Azji, czy też tylko pseudokolosem z ambicjami wskrzeszenia imperium w sytuacji, gdy zostało już ono potrójnie pogrzebane.

Oklaski o zmierzchu

Pierwszy pogrzeb imperium odbył się więc w grudniu 1991 r. Wspólnota Niepodległych Państw powołana nazajutrz po rozwiązaniu ZSRR była już tylko rozpaczliwym zabiegiem próbującym jakoś scalić stare struktury. Drugi pogrzeb został rozłożony w czasie i składał się z kilku etapów. Rosja, po pierwsze, dostrzegła swą bezradność podczas wojny na Bałkanach. Czy aby nie dlatego próbowała wmieszać się do konfliktu równie spektakularną co komiczną akcją swych komandosów, którzy zajęli strategiczne lotnisko w Prisztinie? Długa i niesprawiedliwa wojna czeczeńska dopełniła miary bezsilności, ale w Polsce moglibyśmy pamiętać, że węzła czeczeńskiego nie da się z punktu widzenia Rosji zbyt łatwo rozwiązać. Gdyby bowiem Moskwa zgodziła się na wyjście Czeczenii, musiałaby wtedy cofnąć swe granice aż do czasów sprzed Piotra I. Trzeci i ostateczny etap rozkładu imperium rozpoczął się w 1999 r., gdy Sojusz Północnoatlantycki przyjął Polskę, Czechy i Węgry, a niebawem przyjmie kraje bałtyckie. Ostatnie marzenia o reaktywacji imperium musiały teraz prysnąć po błyskawicznej i zwycięskiej dla Ameryki wojnie z Saddamem.

Mimo to nadal będziemy pewnie powtarzać w Polsce, iż imperium żyje, a nawet ma się dobrze. Powodów będą dostarczać swą retoryką sami Rosjanie, choćby i Putin, który 16 maja 2003 r. na zakończenie swego wystąpienia na Kremlu powiedział przed Zgromadzeniem Federalnym: „Winniśmy posiadać istotny ekonomiczny, intelektualny, moralny i wojskowy potencjał. Tylko w ten sposób zachowamy pozycję w szeregu najważniejszych mocarstw planety”. Nasza telewizja zwróciła od razu uwagę, że prezydent, gdy mówił o konstruowaniu dla Rosji nowej broni strategicznej, otrzymał oklaski od swych słuchaczy... Jeśli nawet budzą się jeszcze w Moskwie te stare tęsknoty, to i tak nie były to wcale oklaski gromkie. Na dodatek bardzo prędko ucichły.