Grzegorz Przebinda

Putin chce być co prawda Europejczykiem, ale w kilku bardzo istotnych
dla Rosji i świata sferach działa zdecydowanie „po azjatycku”

W poszukiwaniu złotego środka

rys. JANUSZ MAYK MAJEWSKI

Prezydent Putin w Polsce zapragnął odnaleźć złoty środek między sentymentalnym historycyzmem („problemy przeszłości nie mogą przeszkadzać w obecnych kontaktach”) a dziejową amnezją („naród, który nie pamięta przeszłości, nie ma przyszłości”). Przy okazji dowiódł, że – nie mając żadnej, ale to absolutnie żadnej wiedzy o Polsce – bardzo prędko się uczy i ma zbawienną umiejętność słuchania głosu odpowiednich doradców.

Monteskiusz, w Rosji słabo znany, pisał w swym klasycznym dziele O duchu praw, że dla państwa rozległego w sensie geograficznym najlepszą formą władzy jest despotia. Przypomnijmy, iż Rosja zdobyła swój pierwszy milion „lebensraumu” już w czasach Iwana III Srogiego, a więc na przełomie piętnastego i szesnastego wieku. Republika, podług Monteskiusza, wymaga cnoty, monarchia – honoru, a wspomniana „geograficzna despotia” ma się opierać wyłącznie na lęku poddanych.

Wielcy i groźni

Teza Monteskiusza – jak tego ostatnio dowiódł profesor Andrzej Wierzbicki w pouczającej książce „Groźni i wielcy. Polska myśl historyczna XIX i XX wieku wobec rosyjskiej despotii” – legła u źródeł klasycznego polskiego pojmowania Rosji, żywotnego w sensie ideologicznym aż do dzisiaj. Niemcewicz, Mochnacki, Kamieński, Mickiewicz i Krasiński, Kucharzewski – wszyscy, opisując stare i nowe dzieje Moskwy – Petersburga, mówili zawsze o „wszechmocy cara” i „niewolniczej pasywności ludu”. Stąd też wynikał ponury fatalizm na przyszłość... Rosja będzie „taka” aż do skończenia czasów – jest bowiem wielka, naturalnie tylko w geograficznym sensie... Wiek dwudziesty wielokrotnie potwierdzał trafność polskich diagnoz. Zauważmy jednak, że pozostają w sprzeczności z wyobrażeniami Rosjan – w tym także przeciętnego szarego człowieka – o sobie samych. Gdyby więc Putin przyjechał do Polski wyłącznie po to, aby wyprostowywać polsko-rosyjskie stuletnie nieporozumienia, musiałby u nas spędzić niejedną zimę. Poza tym ryzykowałby, że po powrocie do ojczyzny nie zostanie uznany za swego. Gdy zaś chodzi o „niewolniczą pasywność ludu rosyjskiego”, chciałbym przytoczyć za Zbigniewem Florczakiem (Plus Minus, 19 – 20.01.2002 r.) gorzką konstatację rosyjskiego dysydenta Jurija Orłowa: „Na Zachodzie chętnie i często mówi się o fatalistycznym kulcie władzy u Rosjan. Ale spróbujcie no stanąć przed lufą czołgu! Dokąd byście poszli, na czołg czy do tyłu?”.

Kto bardziej skrzywdzony?

Prezydent Władimir Putin przyjemnie zaskakiwał publiczność w Polsce, na przykład wtedy, gdy zgodził się na wypłatę odszkodowań dla polskich ofiar stalinizmu, odwołując się przy tym – wyraźnie zresztą ad hoc – do rosyjskiej ustawy sprzed kilkunastu lat. Nim sprawdzono, że ustawa ta dotyczy jedynie obywateli Federacji Rosyjskiej, już prędko w Polsce zaczęły się wyliczenia, ile to będzie rubli. Zapomniano przy tym, że Putin mówi nie tylko do nas, ale przede wszystkim do własnej, silnej, jakże często nacjonalistycznej grupy wyborców. Właśnie dlatego przywołał tamtejszą ustawę – Rosjanie tym łatwiej pogodzą się z myślą, iż kogoś skrzywdzili, im prędzej świat uzna, że na liście ofiar to oni figurują pierwsi...

Tego mocnego rosyjskiego przekonania nie są w stanie osłabić żadne argumenty w rodzaju, że komunizm był w stosunku do Rosji „zjawiskiem wewnętrznym”.

Co zresztą ciekawe, Polaków już dawno przepraszali ci Rosjanie, którzy sami byli ofiarami carskiego i komunistycznego reżimu: Aleksander Hercen w dziewiętnastym wieku, a w dwudziestym stuleciu Aleksander Sołżenicyn, Andriej Sacharow, Josif Brodski, Wiktor Niekrasow, Andriej Siniawski, Władimir Maksimow, Władimir Bukowski, Natalia Gorbaniewska, Irina Iłowajska-Alberti... Jak dalece jednak Putin może żałować za winy Stalina, skoro w czekistowskich zakamarkach swej duszy jest szczerze przekonany o jego wielkości?

Polityka a dzieje

Mimo tej ostrożności Putina odezwali się natychmiast komuniści z Moskwy, twierdząc, że Rosja nie ma za co Polski przepraszać. Ze swojego punktu widzenia mają stuprocentową rację – pozostali wszak wierni mołotowowskim pryncypiom, na mocy których „Stalin czynił Polsce jedynie dobro”. Ziuganowowi i jego zwolennikom nikt już nigdy niczego nie wytłumaczy – problem w tym, że podobne opinie nazbyt często stanowią echo poglądów rosyjskiej ulicy. W tym ostatnim przypadku nie ma mowy o żadnej złej woli, jest tylko zdumiewająca niewiedza, mimo wysiłków podejmowanych od ćwierćwiecza przez intelektualne elity obu stron. Istnieje paląca potrzeba (co zresztą, jak słychać, ma być jednym z owoców wizyty Putina w Polsce) powołania rosyjsko-polskiej komisji historyków, którzy – jeśli nawet nie zdołają ustalić jednej „polsko-rosyjskiej prawdy” – przyczynią się wspólnie do obalenia wielu stereotypów opartych na świętej ignorancji i wprowadzą do podręczników nowe treści o "starych zaszłościach".

Zauważmy, iż strona rosyjska wciąż znacznie lepiej pamięta wydarzenia dawniejsze, na przykład najazdy na Moskwę króla Zygmunta III i dwóch „polskich samozwańców” na Kremlu, ekspansję katolicyzmu na tereny prawosławne w pierwszej połowie siedemnastego wieku.

Putin w Polsce zapragnął odnaleźć złoty środek między sentymentalnym historycyzmem („problemy przeszłości nie mogą przeszkadzać w obecnych kontaktach”) a dziejową amnezją („naród, który nie pamięta przeszłości, nie ma przyszłości”). Przy okazji dowiódł, że – nie mając żadnej, ale to absolutnie żadnej wiedzy o Polsce – bardzo prędko się uczy i ma zbawienną umiejętność słuchania głosu odpowiednich doradców. To przecież prezydent Aleksander Kwaśniewski podpowiedział mu w stosownym momencie, gdzie trzeba złożyć kwiaty i pochylić czoło w pokorze. Kwiaty Putina przed pomnikiem Polskiego Państwa Podziemnego w Warszawie („Co to jest Armia Krajowa?” – pytali podobno jacyś rosyjscy dziennikarze) i jego obecność przed pomnikiem Poznańskiego Czerwca to nie tylko symbole, to wydarzenia, które mogą stanowić kroki milowe w przyszłej kronice dobrych stosunków polsko-rosyjskich na poziomie oficjalnym.

Między nami Słowianami

Układy Rosji z Polską budują ważny fragment stosunków Rosji z Europą i w ogóle z całym atlantyckim światem, z czego Putin akurat dobrze zdaje sobie sprawę. Nie dziwmy się, iż wpadł tu jak po ogień tylko po drodze z Paryża. Wyjeżdżając jednak z Warszawy, powiedział, że chciałby jeszcze wrócić do Polski jako prezydent Federacji Rosyjskiej (stanie się to zapewne na początku drugiej kadencji, czyli za jakieś trzy lata – w zależności od sytuacji w samej Rosji). Już teraz przybyło z nim stu pięćdziesięciu biznesmenów, podpisano konkretną umowę na montaż autobusów w Kaliningradzie, ale wciąż nie ma rosyjskiego podpisu pod wzajemną ochroną inwestycji i dalej nie wiemy, czy Polska w najbliższych latach będzie musiała płacić Rosji za gaz, którego nie zużyje... Wiele jest, jak widać, spraw do załatwienia, zarówno w sferze imponderabiliów, jak i w „bazowej” dziedzinie ekonomicznej. W tej ostatniej sferze działania muszą być podjęte natychmiast, aby nadrobić nawarstwione w ostatnim dziesięcioleciu fatalne zaległości.

Putin chce być Europejczykiem, a więc widzi Rosję – wbrew współczesnym postsłowianofilskim i eurazjatyckim rojeniom Aleksieja Dugina i Władimira Żyrinowskiego – w łączności z Zachodem. W wywiadzie dla Adama Michnika mówił, że są dwie ogólne zasady, bez których Rosja nie może istnieć: demokracja i wolność. Prezydent chętnie przywołuje wielkie postaci kultury rosyjskiej – Puszkina, Dostojewskiego i Tołstoja, Błoka i Mandelsztama. Umie wyrazić dumę z faktu, że obecny papież to „przedstawiciel narodów słowiańskich”.

Dodajmy, że nie ma żadnej sprzeczności między „słowiańszczyzną” a „europejskością”, jako że Jan Paweł II stale podkreśla swe związki zarówno z Rosją i Ukrainą, jak i z Zachodem. Warto jednak przypomnieć, że „słowiański papież”, szanując Rosję, jest zarazem gorącym orędownikiem niepodległej Ukrainy i często podkreśla, iż drugie wschodnie „płuco chrześcijaństwa” oddycha nie tylko rosyjskim, lecz również ukraińskim powietrzem... A co na to prezydent Rosji? Może jednak w Warszawie trzeba go było o to zapytać odpowiednio dociekliwie?

Uczta Baltazara?

W tym samym czasie, gdy w Warszawie i Poznaniu trwała rewia putinowska, w Krakowie w Uniwersytecie Jagiellońskim na zaproszenie rektora Franciszka Ziejki przebywał rektor moskiewskiego Rosyjskiego Humanistycznego Państwowego Uniwersytetu (RGGU) Jurij Afanasjew. Ongiś współtwórca pieriestrojki, dziś stanowczo przestrzega przed putinomanią. W wykładzie w auli uniwersyteckiej przypomniał, że aktualny prezydent Rosji mocno przeszkadza w rozwoju tamtejszych struktur demokratycznych (kraj do dziś nie wcielił na przykład w życie monteskiuszowskiej zasady trójpodziału władz, sądy ciągle orzekają „pod prezydenta” – przykładem może być skandaliczny wyrok wydany ostatnio na dziennikarza Grigorija Paskę, „za szpiegostwo”).

Wywiad Michnika zatytułowano w imieniu Putina „Nie wolno mi się bać”. A innym w Rosji wolno? A może muszą? Afanasjew twierdzi, że bojaźń wciąż istnieje, szczególnie w kontekście podporządkowania rządzącej ekipie prasy, telewizji i radia, czyli czwartej władzy. „Dziennikarze płacą życiem za niezależność” – wołał Afanasjew. Gruntownie skrytykował także przyjętą w ubiegłym roku ustawę o partiach, przypomniał o „brudnej wojnie” w Czeczenii, wypowiedział słowa oburzenia wobec hierarchii Rosyjskiej Cerkwi Prawosławnej, przeszkadzającej w zbliżeniu Rosji z Zachodem, a w kraju osiągającej gigantyczne dochody na zwolnionym od podatku handlu wódką i tytoniem... Wizja najbliższej przyszłości Rosji namalowana w Krakowie przez Afanasjewa jest dramatyczna. Czyżby przemawiało przez niego tylko rozczarowanie niedawnego polityka, który od pięciu lat poświęca się nauce i działalności uniwersyteckiej?

Przed i po 11 września 2001 roku

Fakty, niestety, mówią co innego. Putin chce być co prawda Europejczykiem, ale w kilku bardzo istotnych dla Rosji i świata sferach działa zdecydowanie „po azjatycku”. Dokładnie dwa lata temu, niedługo po wybuchu ostatniej wojny czeczeńskiej, „gdy gazety i telewizja rosyjska zagrały prawie unisono na resentymencie imperialno-patriotycznym”, pisałem w Tygodniku Powszechnym: „Cóż więc zwycięży: geopolityczna «idea rosyjska», gwarantująca biedę obywatelom Federacji i strasząca jej sąsiadów, czy też pogląd (...) reformatorów? Silna władza Putina może sprzyjać obu scenariuszom”. Dziś dodam, że wbrew hiperekonomistom gospodarka w kontekście stosunków polsko-rosyjskich to jeszcze nie wszystko.

W jednym ma rację Afanasjew na pewno. Rosja – jak wyschła trawa wody – potrzebuje dziś rozwoju instytucji demokratycznych, niezawisłych sądów, wolnej prasy oraz inicjatywy niezastraszonych obywateli. Od tego zależy jej najbliższa przyszłość i data 11 września niczego w tym kontekście nie zmieniła.