Grzegorz Przebinda
ROSJA

Prezydent nakazał swojemu ochroniarzowi Korżakowi spacyfikować biuro magnata prasowego i rzeczywiście próbowano tego dokonać

Media w służbie czynowników

fot. © EPA

Borys Jelcyn mógł zostać powtórnie prezydentem tylko dzięki poparciu mediów, a szczególnie trzech programów telewizji

1 lutego 2000 roku w dniu 69. urodzin pierwszego prezydenta Federacji Rosyjskiej, Borysa Jelcyna, moskiewska prywatna telewizja NTW wyświetliła długo zapowiadany film Car Borys, zrealizowany dwa lata wcześniej przez brytyjską telewizję BBC. Jest to opowieść o człowieku, który, jak sam mówi, po to zasiadł na „prezydenckim tronie”, aby dokończyć reformę w Rosji, czyli zrealizować nie spełnioną w ciągu trzech ostatnich stuleci misję carów-reformatorów: Piotra Wielkiego, Katarzyny II i Aleksandra II. W istocie jednak Car Borys opowiada o wzlocie i upadku prezydenta w okresie 1991-1996.

Dzieło brytyjskich filmowców potwierdza jeszcze raz, że Jelcyn, który w sondażach przed wyborami 1996 roku tragicznie przegrywał z komunistą Giennadijem Ziuganowem, mógł zostać powtórnie prezydentem tylko dzięki poparciu mediów, a szczególnie pierwszego (ORT 1), drugiego (RTR „Rossija”) i czwartego (NTW) programu rosyjskiej telewizji.

A mogło być gorzej...

Dawny ochroniarz Jelcyna, gen. Aleksander Korżakow, wypowiadał się wówczas publicznie na rzecz niekonstytucyjnego odwołania wyborów. Dziś zresztą jest nadal przekonany o swoich ówczesnych racjach: „Przecież lekarze podpisali oświadczenie, że wybory będą szkodliwe dla zdrowia prezydenta”. Głównym przeciwnikiem generała był wtedy pierwszy prywatyzator Rosji, Anatolij Czubajs, zwany „marszałkiem Żukowem ekonomiki”. Jako wicepremier ds. polityki finansowej został, co prawda, zdymisjonowany jeszcze w styczniu 1996 roku, ale zaraz potem pojechał do Davos, gdzie spotkał się m.in. z finansistą Borysem Bieriezowskim (wtedy zastępcą szefa telewizyjnej stacji ORT 1, nadającej na 90 proc. terenu Federacji Rosyjskiej). Czubajs zawarł z Bieriezowskim i innymi potężnymi ludźmi Rosji pakt na rzecz poparcia Jelcyna w wyborach prezydenckich A.D. 1996. Gdy pretendent ostatecznie przyjął ich usługi, miał już do dyspozycji wielką stację telewizyjną, oraz, co naturalne, także drugi państwowy program telewizji RTR. Gdy jednak Korżakow już się przekonał co do nieuchronności przeprowadzenia wyborów, postanowił je wygrać wyłącznie własnymi siłami. Skompromitować zaś Czubajsa nie było wcale trudno, ponieważ walcząc o demokrację, rynek i państwo prawa, minister ten dosyć często posługiwał się metodami „okołoprawnymi”, a skuteczność stawiał ponad legalizmem. Prezydent naznaczył go, co prawda, na głównego finansistę kampanii, ale jak Czubajs miał zachować płynność finansowania, skoro banki w Rosji działają tak strasznie nierychliwie? A żywej gotówki też nie brakowało, chętnych do dawania było jeszcze więcej niż chętnych do brania... Najbardziej skuteczną metodą „przelewu” stała się przeto waliza lub kartonowe pudło. A gdy służby Korżakowa zdołały pojmać dwóch umyślnych Czubajsa z takim właśnie pudełkiem podręcznym, wypchanym pół milionem amerykańskich dolarów, Jelcyn w ciągu kilku godzin musiał zdecydować, na kim oprze swą dalszą kampanię. Zerwał wtedy na wieki z Korżakowem i wybrał Czubajsa; był to, trzeba przyznać, wariant znacznie bardziej skuteczny politycznie.

A w jaki sposób przedstawiała owo wydarzenie telewizja? W ORT spiker uroczystym tonem odczytał komunikat, że służby Korżakowa próbowały dokonać nikczemnego zamachu stanu. Telewizja nieomal na żywo komentowała przebieg wydarzeń i miała swój wielki udział w dymisji generała Korżakowa. Poprzez umiejętne wykorzystanie mediów Jelcyn, któremu jeszcze pół roku wcześniej nikt nie dawał szans na ponowną prezydenturę, wygrał na punkty już pierwszą rundę. Druga tura wyborów stała się formalnością, gdy telewizja pokazała, że na stronę Jelcyna przeszedł trzeci „silny człowiek”, generał Aleksander Lebiedź. Dziś się okazuje, że Lebiedź od samego początku, czyli już w pierwszej rundzie, startował w wyborach w charakterze marionetki. Na mocy niejawnego układu z Bieriezowskim otrzymał szeroki dostęp do telewizji, kreując samego siebie, odbierał zarazem głosy komunistom. I poparcie dla niego wzrosło rzeczywiście aż o dziesięć procent... Bieriezowski też zresztą nic nie stracił, przeciwnie, wkrótce po zwycięstwie Jelcyna został mianowany zastępcą sekretarza Rady Bezpieczeństwa, od kwietnia 1998 do marca 1999 roku był sekretarzem wykonawczym Wspólnoty Niepodległych Państw. Niejako przy okazji stał się prasowym magnatem, nabywając znaczące udziały w ORT, tygodniku Ogoniok oraz dziennikach: Kommiersant i Niezawisimaja Gazieta.

Dzisiaj jedna z najbardziej znanych postaci rosyjskiej telewizji, Jewgienij Kisielow, który prowadzi w NTW cotygodniowy opiniotwórczy program Głas Naroda, gdzie właśnie pokazano film Car Borys oraz dyskusję po projekcji, przyznaje, że biorąc udział w roku 1996 w nachalnej kampanii na rzecz Jelcyna, w istocie popełnił błąd. „Myliłem się, ale miałem dobre intencje” – powiada dzisiaj – „nie przydeptywałem, co prawda, gardła własnej pieśni” (jak Majakowski), ale trzeba było wtedy „myśleć nie w kategoriach jutra, lecz pojutrza”.

Narodowy sen o imperium

Dyskusja w studiu NTW po emisji filmu Car Borys potwierdziła, że Rosjanie nie wpadają w zachwyt, gdy ktoś z zewnątrz popatrzy na nich w miarę krytycznie: „Cóż nas będą pouczać!”, „Anglicy wiele nie rozumieją”, „Europie na rękę, gdy ktoś szydzi z Rosji”... Ale były też głosy rozsądne; ci, którzy wypowiadali się w takim duchu, dobrze rozumieją, że obraz Rosji w Europie opiera się, mimo wszystko, na realnych przesłankach. Nikt w końcu nie mógł powiedzieć, żeby film pokazał choć jedną nieprawdziwą scenę (a i komentarz był spokojny, ton głosu nie tak ironiczno-histeryczny, jak to często słyszymy np. w państwowej telewizji w Polsce przy okazji sprawozdań-reportaży z Rosji). Niektórzy dyskutanci mówili nawet, że Brytyjczycy pomogli im uświadomić sobie to, czego z Rosji nie widać. Podsumowująca dyskusję Irina Pietrowska, komentatorka programów telewizyjnych w wysokonakładowym dzienniku Izwiestia, zauważyła, że w Rosji istnieje wyraźne zapotrzebowanie na manipulację. Innymi słowy, środki masowego przekazu kształtują opinię na podstawie już ogólnie istniejącej społecznej mentalności. Jakże bowiem inaczej można byłoby wytłumaczyć fakt, że wirtualny blok Niedźwiedź nieomal wygrywa wybory do Dumy, a „człowiek znikąd”, Putin, staje się nagle murowanym kandydatem na prezydenta w największym obszarowo państwie świata?

Kształtowanie opinii wyborców poprzez obraz telewizyjny nie jest niczym wyjątkowym, przeciwnie, Rosja niczym się tu nie różni od krajów Starej Europy i obu Ameryk. Problem polega wszak na tym, jakimi to obrazkami nęci się i kusi rosyjskiego wyborcę? W dzisiejszej Federacji Rosyjskiej powstałej niejako na gruzach imperium sowieckiego, dziedziczącego zarówno terytorialnie, jak i narodowościowe zdobycze okresu carów 1552-1917, najbardziej skuteczne są obrazki odwołujące się do dwóch stałych „wartości”. Po pierwsze, nadal jest dojmująco żywy ból po utracie imperium i jednocześnie wielkie poczucie krzywdy za aktualne klęski, przede wszystkim ekonomiczne i wynikającą z nich zwyczajną ludzką nędzę. Ponieważ Rosjan w 145-milionowej Federacji Rosyjskiej jest ponad 80 proc. (na drugim miejscu Tatarzy ok. 4 proc., na trzecim Ukraińcy 3 proc.), to również odwoływanie się do mitu imperium, aby przekładało się na głosy wyborców, musi mieć charakter wielkoruski. Kandydat Putin nieprzypadkowo wyraża w TV opinię, że zacieśnianie więzów wewnątrz WNP ma przede wszystkim na celu integrację z „rodakami tam żyjącymi”. (I choć nikt nie może zaprzeczyć, że położenie Rosjan w tych krajach zbyt często nie odpowiada standardom obowiązującym w cywilizowanym świecie, to przecież tenże cywilizowany świat nigdy nie uzna, że można tę sytuację poprawiać „integracją wokół Rosji”).

Drugą stałą wartością w mentalności rosyjskiego wyborcy jest wiara w cywilizacyjne cuda: „nasz człowiek potrafi!”, „rosyjska smykałka”. Ongiś Iwan Turgieniew wyśmiewał różnych rosyjskich „samorodków” i „geniuszy”, np. „muzyków”, którzy nut nie znali, ale i tak byli „lepsi” od Mozarta i Haydna. Tymczasem dla Turgieniewa cywilizacja i kultura miały być polem dla stopniowego i racjonalnego postępu. Rosja, mówił autor „Ojców i dzieci”, nie potrzebuje żadnego Iwana Kulibina, wynalazcy samouka, który wyszykował zegar, nie znając zasad mechaniki, ani Piotra Tiełuszkina, chłopa z guberni jarosławskiej, który, aby wyremontować krzyż na iglicy Soboru św. Piotra i Pawła w Petersburgu, wspiął się tam bez żadnych lin i rusztowań.

Dzisiaj jednak Turgieniew, który sam pewnie głosowałby na partię „Jabłoko”, przegrałby z kretesem wybory. Naród bowiem zagłosuje albo na obiecujących gruszki na wierzbie komunistów, albo też na współczesnych Niedźwiedzi-Muromców: ministra Obrony Cywilnej w Sytuacjach Nadzwyczajnych i Likwidacji Klęsk Naturalnych, generała-majora Siergieja Szojgu i zapaśnika-olbrzyma, Aleksandra Karelina.

ORT, NTW, RTR, TWC etc.

Rywalem Bieriezowskiego i drugim prasowym magnatem Rosji jest Władimir Gusinski, szef spółki akcyjnej „Media-MOST” i właściciel stacji NTW. W 1993 roku Gusinski współfinansował kampanię wyborczą stronnictw reformatorskich: „Wyboru Rosji” Jegora Gajdara i „Jabłoka” Grigorija Jawlinskiego. Na początku lat 90. założył gazetę „Siegodnia”, telewizję NTW i stację radiową „Echo Moskwy”. Dziś, gdy Bieriezowski poprzez nachalny ton ORT ma wpływ przede wszystkim na masy wyborcze na prowincji, to Gusinski poprzez profesjonalizm i orientację liberalną oddziałuje raczej na umysły stołeczno-inteligenckie. Przeciętny zwolennik partii „Jabłoko” to zapewne widz NTW. Na początku 1994 roku, niedługo po ostrzelaniu przez Jelcyna Białego Domu wraz z przebywającą w niej Radą Najwyższą i wiceprezydentem Aleksandrem Ruckim, zarówno telewizja, jak i gazety Gusinskiego odnosiły się do Jelcyna wielce krytycznie. Prezydent przeto nakazał swojemu ochroniarzowi Korżakowi spacyfikować biuro magnata prasowego i rzeczywiście próbowano tego dokonać. Banda uzbrojonych drabów próbowała zdobyć wieżowiec w samym sercu Moskwy w sposób dobrze nam znany z amerykańskich filmów klasy B. Jednak mimo sterroryzowania ochrony Gusinskiego, jego samego pojmać nie zdołano, zdążył bowiem wezwać telefonicznie na ratunek brygadę moskiewskiej służby bezpieczeństwa, którą szczęśliwie kierował jego kumpel. Starcie między Jelcynem i Korżakowem a Gusinskim i telewizją NTW zakończyło się więc remisem. Szef moskiewskiego FSB został, co prawda, zdymisjonowany i sam magnat musiał chwilowo opuścić Rosję, ale jego telewizja NTW nadaje do dzisiaj i jest najbardziej profesjonalną stacją w Federacji Rosyjskiej.

Na przełomie stycznia i lutego spędziłem dwa tygodnie w Moskwie i dzień zawsze zaczynałem od nadawanych na NTW o godzinie 10 wiadomości „Siegodnia”. Stacja wyzwalała się właśnie z ogólnonarodowego zauroczenia drugą wojną w Czeczenii. Mając pewną praktykę w oglądaniu różnojęzycznych programów informacyjnych TV w Europie, mogłem docenić profesjonalizm dziennikarzy NTW i miałem pewność, że ich informacjom można ufać. W przeciwieństwie do znanego w Polsce ORT, które jeśli chodzi o poziom dziennikarskiej agresywności i „zaangażowania” przypomina sowiecką telewizję z okresu późnego Breżniewa. Imperialno-państwowotwórczy charakter ma program RTR, a lokalnym patriotyzmem, przy niskim poziomie merytorycznym, „wyróżnia się” moskiewska telewizja Jurija Łużkowa TWC. Są też programy stricte komercyjne, np. TW-6, ale istnieje także finansowany przez państwo kanał „Kultura”, na którym można na przykład wysłuchać słynnych koncertów muzycznych z przeszłości, obejrzeć film na poziomie i bez reklamy albo, jeśli już ktoś ma ochotę, polskie „Prikluczenija Boleka i Loleka”.

System własności telewizji w Federacji Rosyjskiej nie jest jednorodny, są tu więc programy prywatne (NTW), państwowe (RTR), państwowo-prywatne (ORT), stacja cerkiewna, a także programy finansowane przez kapitał zagraniczny. Tak jak u nas, obowiązuje licencja, przyznawana na określony czas. Aktualnie rządzący mogą więc w kluczowych momentach (tak jak np. teraz, w najbardziej gorączkowym okresie kampanii prezydenckiej) szantażować dyrektorów programów. Co zresztą czynią bez żenady. Wiadomo, że zarządzane przez Bieriezowskiego ORT 1 zawsze stało murem za Jelcynem, Putinem i wojną w Czeczenii, zwalczając jednocześnie burmistrza Moskwy Jurija Łużkowa oraz szefa komunistów, Giennadija Ziuganowa. Jednak gdy w styczniu 2000 roku blok Putina „Niedźwiedź” zawarł w Dumie taktyczne porozumienie z frakcją komunistów, to ORT zaczęła wysyłać w kierunku rządu Rosji sygnały nieprzyjazne. Punktem kulminacyjnym była emisja pod koniec lutego wywiadu z Giennadijem Ziuganowem, kandydatem na fotel prezydencki. Znany szakal rosyjskiej żurnalistyki, Siergiej Dorienko, który wcześniej przy każdej okazji wieszał psy na Ziuganowie, teraz przeprowadził z nim wielce kulturalną rozmowę, co ja osobiście odczytałem jako ostrzeżenie pod adresem Putina. Istotnie, na odpowiedź nie trzeba było długo czekać, nieomal nazajutrz Michaił Lesin, minister prasy i środków masowego przekazu (Minpieczat'), stwierdził, że stacjom ORT 1 i TWC niedługo skończy się licencja: „Automatycznie nikt im jej przedłużać nie będzie i będą musieli stanąć do konkursu”. W Rosji nikt nie wie, czy za ministrem stoi prawo, ale stan prawny w tym sporze na pewno nie będzie decydujący.

Rosyjska prasa A.D. 2000

Rosyjska prasa prawie en bloc tak samo jak telewizja w przełomowych dla kraju momentach łatwo poddaje się manipulacji, co może być pochodną postimperialnego „poczucia krzywdy” u Rosjan. Nie chodzi nawet o drugą wojnę w Czeczenii, bo tu akurat parę gazet wyłamało się z wielkoruskiego ordynku: np. liberalne tygodniki: Obszczaja Gazieta (nakład 180 tys.), Moskowskije Nowosti (150 tys.) i Nowoje Wriemia (25 tys.), a przede wszystkim ukazująca się dwa razy w tygodniu Nowaja Gazieta (ogólny nakład tygodniowy: 240 tys.). Chodzi przede wszystkim o to, że prasa centralna potrafi zrobić z igły widły, idąc tym zresztą na rękę każdej aktualnej władzy. Na przykład wtedy, gdy w „duchu patriotycznym” rozdmuchuje problem wydalenia z Polski „naszych dyplomatów”, gdy z obrzucenia jajami budynku misji dyplomatycznej i spalenia rosyjskiej flagi pod konsulatem w Poznaniu czyni nieomal pretekst dla zerwania stosunków dyplomatycznych z Polską.

W Rosji, tak jak wszędzie, to sami właściciele decydują o ogólnym charakterze i jakości informacji, zamieszczanych w ich gazetach; w organach Bieriezowskiego będzie się przeto „demaskować” Gusinskiego (i vice versa, a powodów do „demaskacji” po obu stronach nie brakuje, mało jest tu ludzi o czystych rękach). Istnieją naturalnie gazety rządowe, przede wszystkim ukazująca się pięć razy w tygodniu Rossijskaja Gazieta, która publikuje ustawy, dekrety i rozporządzenia Dumy, rządu i prezydenta, ale jej wpływ na szeroką opinię publiczną, co zrozumiałe w przypadku gazety „nudnej”, jest niewielki. Jest też Krasnaja Zwiezda, dziennik Ministerstwa Obrony Federacji Rosyjskiej, pismo z tradycją, ukazujące się od 1924 roku. Ale trzeba również wspomnieć o dzienniku Rossijskije Wiesti o wielce podejrzanej proweniencji, którego założycielem okazuje się być Administracja Prezydenta (!), a także o równie kuriozalnym, ukazującym się trzy razy w tygodniu piśmie Szczit (Tarcza) i Miecz, organie MSW.

Nakład liczącej się prasy, jeśli pominiemy wydawnictwa reklamowe czy też sensacyjne, waha się od 3 mln egzemplarzy (tygodnik Argumienty i Fakty) do 55 tys. (dzienniki: Siegodnia i Niezawisimaja Gazieta). Pośrodku stoją dzienniki: Komsomolska Prawda, Trud, Moskowskij Komsomolec i Izwiestia. Sądzę, że najlepszym dziennikiem Federacji Rosyjskiej jest wydawany w nakładzie około 120 tys. Kommiersant, utrzymujący wysoki poziom merytoryczny nie tylko w dziedzinie ekonomii, lecz także w sferze polityki i kultury. Na drugim miejscu postawiłbym Izwiestia, jedną z dwóch, obok Komsomolskiej Prawdy, postkomunistycznych gazet, która zachowała nie tylko byt, lecz również odpowiedni poziom dla wykształconego czytelnika. Tymczasem stara codzienna Prawda ukazuje się już tylko dwa razy w tygodniu w nakładzie 63 tys. egzemplarzy (na Białorusi 3 tys.). Jednak komuniści zawsze mogą liczyć na bratni faszystowski tygodnik Zawtra, ukazującą się w nakładzie 100 tys. egzemplarzy „gazetę opozycji intelektualnej”, która zawsze udostępni łamy dla narodowych bolszewików.

* * *

Chciałbym jednak podkreślić, że w drugiej połowie lat 90. rosyjska prasa niejako w przeciwieństwie do rosyjskiej polityki i ekonomii potrafi być profesjonalna i prawie europejska. Tym bardziej smuci fakt, że w przełomowych okresach nadal idzie za pędem narodowej ideologii i chowa bojaźliwie skrzydła, gdy tylko jakiś wysoki czynownik uderzy pięścią w stół. A to przecież właśnie prasa winna budować prawdziwą kulturę informacji. Dla mnie osobiście najbardziej optymistyczne jest to, że z wielu opiniotwórczych gazet wyraźnie przebija myśl, że Rosja może istnieć tylko w łączności z Europą.