Grzegorz Przebinda

Żyrinowski o sobie samym i nowym Związku Sowieckim

Właściciel 10 procent

Rosja dzisiejsza różni się od upadłego ZSRR przynajmniej w tej istotnej kwestii, że jej politycy – wcześniej niemi jako ryby i dzieci – starają się dziś mówić własnym głosem. Jest to postęp ważny, niezależnie od faktu, czy ten głos ma jeszcze ludzki charakter, czy też stanowi jedynie odgłos poglądów biblijnej oślicy Balaama. W barwnej plejadzie rosyjskich polityków, mniejszych lub większych nacjonalistów, demokratów, liberałów, komunistów, a nawet domorosłych faszystów, postać „liberalnego demokraty” Władimira Wolfowicza Żyrinowskiego – wbrew lekceważącym go opiniom, uparcie formułowanym na Zachód od Bugu – należy do najbardziej zastanawiających.

Sądziłem kiedyś, idąc w tej dziedzinie śladami licznej grupy estetów i wtórujących im publicystycznych komentatorów, że Żyrinowski to swego rodzaju „polityczny pryszcz”, który pojawił się na młodym ciele demokratycznej Rosji i zniknie stąd, tak jak pojawiają się, a potem znikają pryszcze wieku młodzieńczego. Gdy jednak w listopadzie 1994 roku dane mi było spotkać się z Bułatem Okudżawą, (nasza rozmowa, nagrywana dla „Tygodnika Powszechnego”, miała dotyczyć wielu najprzeróżniejszych spraw, zarówno z dziedziny literatury, jak i – może przede wszystkim – ze sfery politycznej), to na pytanie: „Co pan sądzi o Żyrinowskim?” – Bułat Szawłowicz odpowiedział: „Nie jest taki głupi, jak niektórzy sądzą. Odzwierciedla przecież poglądy znacznej części postsowieckiego społeczeństwa”.

Okudżawa, mówiąc łagodnie, do zwolenników Żyrinowskiego nigdy nie należał, ale umiał zarazem – co w Polsce nie zawsze potrafią czynić nawet polityczni komentatorzy – zawiesić swoje sympatie i zastąpić je „szkiełkiem i okiem”. Podobnie zresztą postąpił w swojej nowej książce Prowincjusz aktualny wicepremier Federacji Rosyjskiej, Borys Niemcow, który napisał, że niebezpieczny dla Rosji Władimir Wolfowicz – jako „mądry człowiek z klinicznymi odchyleniami” – zawsze będzie tu miał swoje dziesięć procent. Może więc nie będzie wielkim świętokradztwem przełamanie towarzyskiej zmowy milczenia wokół tego najsłynniejszego ze światowych „demokratycznych liberałów”? Bardzo racjonalne bowiem – gdy chodzi o polityczną strategię itaktykę – poglądy Żyrinowskiego, zasługują na większą uwagę, aniżeli pogardliwe wzruszenie ramionami.

Kimże jestem i skąd przychodzę?

Odpowiedź ułatwia sam Żyrinowski, który w wydanej dwa lata temu, ponadtrzystustronicowej książce Klasyka polityczna (Politiczeskaja kłassika, Moskwa) przedstawia uporządkowaną (naturalnie we właściwy dla siebie sposób) wizję świata, która – jak z pracy jawnie wynika – stanowi główną podstawę jego polityki. 52-letni autor, który sądzi, że pół wieku życia upoważnia go jako polityka do odgrywania najważniejszej roli w rosyjskim państwie, mało mówi o swojej biografii. Niektóre fakty warto jednak przypomnieć.

Urodził się w 1946 roku w Ałma Acie, w rodzinie prawniczej, a wykształcenie otrzymał na Uniwersytecie Moskiewskim im. Michaiła Łomonosowa, najpierw w Instytucie Krajów Azji i Afryki, a potem na Wydziale Prawa. Włada angielskim, francuskim, niemieckim i tureckim. W latach 1970–72 był oficerem sztabowym Zakaukaskiego Okręgu Wojskowego, a w latach 1983–1990 pracował jako szef prawników wielkiego ideologicznego wydawnictwa Mir. Od wiosny 1990 roku został wodzem Liberalno-Demokratycznej Partii Związku Sowieckiego, przekształconej następnie – zgodnie z logiką dziejów – w Liberalno-Demokratyczną Partię Rosji. Na tym właśnie wodzowskim stanowisku ma pozostawać przynajmniej do 2004 roku, ponieważ Komitet Centralny partii uznał sytuację w Federacji za zbyt niebezpieczną, aby w najbliższych latach zajmować się jeszcze demokratycznym wyborem wodza.

Podczas słynnej próby restauracji ZSRR, dokonanej przez Giennadija Janajewa and Co. 19 sierpnia 1991 roku, Żyrinowski poparł puczystów, z czego jest dumny do dzisiaj. W czasie tragicznego konfliktu między Radą Najwyższą a Borysem Jelcynem w październiku 1993 roku, gdy prezydenckie czołgi skutecznie ostrzeliwały moskiewski Biały Dom i znajdujących się tam quasi-parlamentarzystów, Władimir Żyrinowski nie stanął po żadnej ze stron krwawego sporu. Uważał bowiem, że choć popierana przez Jelcyna, a dokonywana rękami Jegora Gajdara, ekonomiczna reforma kraju miała wybitnie „złodziejski” charakter, to mimo to nie należało popierać Rusłana Chasbułatowa. Jako Czeczeniec był on bowiem zbyt mocno powiązany z kaukaską mafią, a poza tym – jak twierdził Żyrinowski – Rosja miała już jednego „kaukaskiego rabusia”: Gruzina Józefa Wissarionowicza Stalina.

12 grudnia 1993 roku Żyrinowski przeżył swój wielki, i jak można sądzić, największy z możliwych politycznych tryumfów. Po sprawnie przeprowadzonej kampanii wyborczej, po zmęczeniu, jakie ogarnęło Rosjan w wyniku ekonomicznej biedy i krwawej walki prezydenta z Radą Najwyższą, „demokratyczni liberałowie” wygrali pierwsze w dziejach Rosji w pełni demokratyczne wybory parlamentarne, uzyskując najwięcej głosów obywateli Federacji Rosyjskiej. W dwa lata później, podczas następnych wyborów, których wyniki obowiązują aż do dziś, partia Żyrinowskiego uzyskała drugi wynik, po komunistach.

Czyżby zmierzch Żyrinowskiego?

Nie można go, niestety, zbyt prędko ogłosić. Byłoby naiwne twierdzenie, że część wyborców głosuje na Liberalno-Demokratyczną Partię Rosji, ponieważ podoba im się jej program. W Rosji – podobnie zresztą, jak i u nas – programy czyta mała garstka wyborców, liczy się zaś ogólny image i wrażenie. Te zaś, szczególnie w kraju tak rozległym, jak Rosja, tworzone są głównie poprzez publiczną telewizję. Jednak żaden zlicznych, sześciu czy siedmiu ogólnie dostępnych rosyjskich kanałów, nie darzy Żyrinowskiego sympatią.

Tymczasem, wygrywający ostatnie wybory prezydenckie Jelcyn, miał tak wielkie i zarazem tak nachalne poparcie rosyjskich telewizyjnych mediów, że na przykład, podczas oglądania publicznego kanału ORT 1, trudno było – nawet jeśli człowiek miał w pogardzie polityczne programy Ziuganowa i Żyrinowskiego – nie odczuwać zażenowania i wstydu za rosyjską dziennikarską brać. Jakże prędko – bo przecież to ludzie młodzi – nauczyli się oni służyć jednemu panu i jacy są przekonani o swoich absolutnych racjach!

Skoro więc Żyrinowski zawsze był ośmieszany, sam zresztą też się ośmieszał, oblewając, na przykład, swoich rozmówców w TV sokiem pomarańczowym (na czym ucierpiał garnitur Niemcowa) , to dlaczego nie przełożyło się to na utratę wyborczych głosów? Rosjanie przecież – wbrew temu, co się niekiedy o nich myśli – nie będą już dzisiaj gromadnie głosować na psychopatycznych idiotów. Odpowiedź może być tylko jedna: Żyrinowski nigdy nie zapomina głosić, że główny strategiczny cel jego polityki stanowi restauracja ZSRR w jego dawnych granicach. Taki pogląd będzie miał w Rosji wielu zwolenników jeszcze długo po 2004 roku i wcale nie jest wykluczone, że Żyrinowski – wspólnie z komunistą Giennadijem Ziuganowem – nadal będzie odgrywał w rosyjskiej polityce istotną rolę. Chyba że w tej dziedzinie skutecznie zastąpi ich ktoś inny.

Żyrinowski a Ziuganow

Wiele jest między nimi podobieństw, ale w niektórych ważnych rzeczach obaj panowie nieco się różnią między sobą. Podobnie jak Ziuganow, Żyrinowski uważa, że akt rozwiązania ZSRR w Puszczy Białowieskiej 8 grudnia 1991 r., dokonany „obcymi rękami Jelcyna, Krawczuka i Szuszkiewicza”, miał charakter „zbrodniczy”. Nie ukrywa też, podobnie jak Ziuganow, że restauracja ZSRR jest jego najważniejszym celem. Jednak gdy Ziuganow w swoich marzeniach o restauracji Związku Sowieckiego wyraźnie nawiązuje do Lenina i Stalina, głosząc zarazem, że odpowiada mu ich etatystyczny model ekonomiki, to Żyrinowski Lenina – a czasami nawet Stalina – ma w głębokiej pogardzie. Twierdzi bowiem – zgodnie ze spiskową teorią dziejów – że Lenin stworzył ZSRR za „obce pieniądze”. Poza tym – twierdzi – komuniści niepotrzebnie wprowadzili do Konstytucji słynne „prawo narodów do samostanowienia”, co – zdaniem Żyrinowskiego – było historyczną bombą zegarową, która rozwaliła ZSRR w Puszczy Białowieskiej.

W jednym z rozdziałów Klasyki politycznej, zatytułowanym Ostatni pociąg na Północ, Żyrinowski widzi oczyma wyobraźni pokrzepiającą rosyjskich patriotów scenę: „A więc, peron Dworca Jarosławskiego, chłodna listopadowa noc, ludzi prawie nie ma. Ciemno, pada gęsty i mokry śnieg. Rozlega się zachrypnięty, długi gwizd parowozu. To wyrusza w daleką drogę pociąg relacji Moskwa-Anadyr' (centrum Czukockiego okręgu autonomicznego, 1525 km na północny wschód od Magadanu – przyp. G.P.). (...) Na peronie nie widać odprowadzających, nikt nie chciał przyjść, aby się pożegnać z pasażerami. Kimże oni są, owi nocni podróżnicy? Ba! To przecież same znajome twarze. Poznajemy tutaj Gorbaczowa, Jakowlewa, Gajdara, Szachraja, Czubajsa, Burbulisa, Kozyriewa, Jakunina, Niemcowa, Jawlińskiego, Bonner, Gerber, Starowojtową, Nowodworską, Popowa i wielu innych, których nie widać, jest ciemno inie ma już sił na wypatrywanie”.

Ktoś może powiedzieć, że taka wypowiedzieć Żyrinowskiego stanowi swoistą „licencję poetycką”, coś w rodzaju jego głośnej tezy z wcześniejszej książki Ostatni rzut na południe („W walce o stabilizację sytuacji na swoich południowych rubieżach rosyjskiemu sołdatowi przyjdzie obmyć własne buty w Oceanie Indyjskim”). Jednakże obie te wypowiedzi mają charakter ideologiczno-praktyczny, a nie maniakalno-romantyczny. Zauważmy, że „lista Żyrinowskiego” pojawia się w kontekście listopadowym, a więc miała się stać aktualna tuż po wygraniu przez niego prezydenckich wyborów w październiku 1996 roku. Zresztą Władimir Wolfowicz wcale tego nie ukrywał, snując dalej swoją kolejowo-rytmiczną „północną opowieść”: „I oto koła stukają po szynach stalowych, coraz dalej na Północ mknie pociąg, na Północ wiezie łajdaków. Wszyscy siedzą u zakratowanych okien. Ponuro patrzą na czarne niebo, gdzie kiedyś zamajaczy świt nowego dnia. Ale nie dla nich będzie ten dzień. Przepadnijcie na zawsze, burzyciele Rosji, wy, którzy chcieliście jej zadać cios ostateczny! Nie ma dla was miejsca w nowej odrodzonej Wielkiej Rosji. Wasze miejsce, wyrażając się obrazowo, jest tam na Północy, na śmietniku historii! My, partia liberalnych demokratów, zagwarantujemy wam tam miejsce”.

Gdyby to była tylko metafora, to Żyrinowski bohatersko umieściłby na swojej liście jeszcze przynajmniej dwóch kandydatów na zeków: generała Aleksandra Lebiedzia oraz prezydenta Borysa Jelcyna. Skoro jednak odwaga zdecydowanie go tutaj opuściła, to można przypuszczać, że lista owa wcale nie miała charakteru obrazowej przenośni.

Jednak jeszcze bardziej wymowny jest brak w „ostatnim wagonie” Giennadija Ziuganowa. Chociaż Żyrinowski często nie szczędzi mu słów krytyki (np. za to, że głośno nie poparł puczu Janajewa), to jednak wie, że łączy ich wielka podstawowa kwestia: Sojuz Nieruszymyj Respublik Swobodnych.

Zdobycie władzy

Raczej się nie zdarza, aby ideolog, którego głównym celem jest zdobycie absolutnej władzy, przyznawał się do tego za wcześnie. Żyrinowski zdaje sobie zarazem sprawę, że jego maksymalistyczny cel, który dziś przysparza mu wielu wyborców, jest na razie celem dość odległym. Dlatego w swojej blisko ośmioletniej historii partia Żyrinowskiego szła na wiele historycznych kompromisów: uczestniczyła w Referendum Konstytucyjnym i w „niedemokratycznych wyborach” z końca 1993 roku, żeby je zresztą wygrać. Do dzisiaj działa w Dumie, w której zasiada wielu „zbrodniarzy-demokratów”.

Na głosy krytyki Żyrinowski odpowiada, że wielka strategia nie wyklucza posunięć taktycznych, w innym bowiem przypadku partia prędko zniknęłaby ze sceny politycznej. Na te właśnie słowa należy zwrócić baczną uwagę. Wróżą one Żyrinowskiemu niezłą przyszłość w Rosji. Tym bardziej, że w opisie przyszłego Związku Sowieckiego używa on bardzo ładnych słów. Pojawiają się tu kolejno: gwarantujący wolność jednostki liberalizm (Władimir Wolfowicz, jako erudyta-politolog, nie zawaha się nawet wymienić nazwisk swoich ideowych antenatów: Johna Locke'a, Woltera, Monteskiusza, Jana Jakuba Rousseau, Henryka Palmerstona, Williama Gladstona, Francisa Delano Roosevelta, a w Rosji – Pawła Milukowa i Piotra Struwego! ), gwarantująca trójczłonowy podział władzy demokracja, oraz – naturalnie, i już w duchu komunistów – społeczna sprawiedliwość, a także – w duchu konserwatystów – wielki porządek prawny. Żyrinowski, rzecz jasna, nie zadaje sobie, ani tym bardziej swoim czytelnikom pytania, co będzie wcześniej: odrestaurowany Związek Sowiecki, czy też wolność, demokracja, sprawiedliwość i porządek? Jednak z jego rozważań ściśle wynika, że szerokie pole dla realizacji tych wartości otworzy się dopiero w Związku Sowieckim, nowym, ale w starych granicach. Dosyć istotna różnica między Ziuganowem a Żyrinowskim polega na tym, że ten pierwszy głosi państwowy model gospodarki, podczas gdy drugi dopuszcza własność prywatną, kolektywną oraz państwową.

Ale to właśnie powoduje, że plan Żyrinowskiego staje się znaczniej mniej utopijny od skazanej od razu na klęskę próby Ziuganowa wejścia raz jeszcze do tej samej Sowieckiej Rzeki.

Przestrogi Jerzego Pomianowskiego

Główna teza mądrej książki Jerzego Pomianowskiego pt. „Ruski miesiąc z hakiem” (Wrocław 1997) brzmi następująco: „Piszący te słowa parokroć radził rodakom dzielić z grubsza rój rosyjskich partii na dwa tylko stronnictwa: rosyjskie i sowieckie. Inne subtelniejsze podziały uważam za daleko mniej ważne dla Polski”.

Żyrinowski, pomimo że Lenina uważa za Żyda, a Stalina – za antyrosyjskiego kaukaskiego górala, nieodwołalnie i na zawsze przynależy do stronnictwa sowieckiego. Jego poglądy powinniśmy więc poznawać, ale najlepiej to czynić nie w bezpośredniej rozmowie. Wtedy bowiem może nam nawet zaproponować w "darze" ukraiński (chwilowo, rzecz jasna) Lwów, co zresztą przed paru laty już uczynił. W nagrodę za to został wówczas do Polski zaproszony przez jednego z polityków. Każdy by jednak wolał, żeby taka wizyta nie miała już miejsca w przyszłości, szczególnie, gdyby kiedyś Władimir Wolfowicz zapragnął obmyć w Wiśle swoje zakurzone rosyjskie buty. Choćby na jakąś kolejną rocznicę Wielkiego Października, a może ibez okazji.

W środę, 11 marca, Władimir Żyrinowski przerwał posiedzenie Dumy Państwowej. Wściekły, że odmawiają mu głosu i nie chcą wysłuchać jego kolejnej oracji” – wdarł się na trybunę, a następnie do prezydium. Żądał, aby deputowani ponownie rozpatrzyli sprawę... opublikowanego przed dwoma laty artykułu, który już wcześniej uznano za żart primaaprilisowy. Kiedy odmówili, zaczął krzyczeć: „Wynoście się stąd!” – i szarpiąc się ze służbą porządkową chlusnął kilkakrotnie wodą, przygotowaną dla prowadzących obrady. Po kilkunastominutowym zamieszaniu, podczas którego ostrzeżono kamerzystę, by nie publikował nakręconego materiału filmowego, na sali obrad przywrócono porządek.

Następnego dnia Grigorij Jawlińskij, lider Jabłoka, zażądał, aby Duma rozpatrzyła wniosek o odebranie Żyrinowskiemu głosu na 30 dni. Wniosek został odrzucony, a 46 deputowanych Jabłoka demonstracyjnie opuściło salę. W wywiadzie dla radiostacji Echo Moskwy szef Jabłoka nazwał lidera LDPR klownem – i to klownem niebezpiecznym. Zareagował natomiast przewodniczący Dumy, Giennadij Sielezniow. Wprawdzie Żyrinowski przeprosił deputowanych, ale mimo to Sielezniow postanowił skierować do prokuratury wniosek o wszczęcie postępowania karnego wobec lidera nacjonalistów. Jego zachowanie na posiedzeniu parlamentu zakwalifikowano jako „chuligaństwo”.

Nie był to pierwszy, a zapewne i nie ostatni wybryk Władimira Wolfowicza. Wcześniej, podczas debaty telewizyjnej, oblał sokiem pomarańczowym swojego partnera, „wielką nadzieję Rosjan” – Borysa Niemcowa. Z kolei innym razem zaatakował „cerkiewnego dysydenta”, ojca Gleba Jakunina, zrywając mu w szamotaninie krzyż z piersi, którego – podobno – do dziś nie chce oddać. Po drodze była jeszcze afera z jedną z deputowanych, którą usiłował pobić i publicznie ciągnął za włosy... Żyrinowski-psychopata? – tak twierdzą niektórzy, ale w tym szaleństwie jest też metoda. Dla sporego odsetka Rosjan właśnie taki Żyrinowski to prawdziwy „swój chłop”, na którego warto głosować, bo tylko taki będzie potrafił zaprowadzić porządek w państwie.

Pisze o tym Grzegorz Przebinda.