Grzegorz Przebinda

Ukraina czy Małorosja?

Zagrożona tożsamość

Państwo ukraińskie pojawiło się na mapie Europy tylko dziwnym zbiegiem okoliczności – uważają zwolennicy odrodzenia rosyjskiego imperium – i racjonalne będzie jego zniknięcie z wielkoruskiej mapy przyszłości. Czy Ukraina zdoła się przed tym uchronić – pyta Mykoła Riabczuk w książce „Od Małorosji do Ukrainy”.

Riabczuk, ukraiński myśliciel i historyk idei, w wydanej właśnie w Polsce książce pisze o niedawnej przeszłości i o dniu dzisiejszym młodego państwa ukraińskiego, o patriotyzmie i nacjonalizmie współczesnych Ukraińców, o ich stosunku do Rosji, Polski i Europy Zachodniej. Opisuje fundamentalną różnicę między folklorystyczno-rosyjską Małorosją a Ukrainą prawdziwą – tak, jak to wyglądało wczoraj i jak się przedstawia dziś. Podkreśla ogromną rolę języka ukraińskiego w formowaniu ojczystej świadomości narodowej.

A jest naprawdę co formować na dzisiejszej Ukrainie, jako że proces budowania nowoczesnego narodu nie został zakończony. Riabczuk pisze: „Nawet po dziesięciu latach niepodległości ukraińska ideologia narodowa pozostaje Çreligią mniejszościČ, a ukraińska tożsamość – przedmiotem gorących dyskusji i licznych nieporozumień”. Diagnoza ta jest w równym stopniu dramatyczna, co prawdziwa – została przecież sformułowana przez ukraińskiego intelektualistę, który nie wierzy w idealizacje rzeczywistości. To dobrze, gdyż odrzucając archaiczny pseudopatriotyzm, działa w istocie rzeczy na korzyść racjonalnej idei narodowej Ukrainy, ukraińskiej kultury i samodzielności państwowej.

Do swego „światopoglądu ukraińskiego” dochodził Riabczuk poprzez doświadczenie wielokulturowości. Urodzony w 1953 roku we Lwowie, jako sympatyzujący z undergroundem nastolatek zetknął się z kulturą polską i francuską. „Biegaliśmy (...) do kina na filmy Wajdy, słuchaliśmy płyt Niemena i dzięki niemu odkrywaliśmy Norwida – po polsku i po ukraińsku (...) Czytaliśmy jak Ewangelię książkę Julii Hartwig ÇApollinaireČ – o nieznanych geniuszach z początku stulecia, których beztroska wspólnota tak wzruszająco przypominała naszą”. Dalsze intelektualne formowanie Riabczuka dokonywało się od 1983 roku w Kijowie i w Moskwie, gdzie ukończył studia w Instytucie Literackim im. Gorkiego. Bogumiła Berdychowska we wstępie do książki „Od Małorosji do Ukrainy” przypomina roztropnie rzeczy, o których już dzisiaj nieco zapomnieliśmy: „Moskwa dla człowieka, który nie mógł wyjechać poza granice Związku Radzieckiego, była, jak mówił sam Riabczuk, Çnajlepszym wyborem, jeżeli człowiek chciał się rozwijać intelektualnieČ, tym bardziej że działo się to już w okresie pierestrojki, która w Moskwie zataczała coraz szersze kręgi, a o której na Ukrainie było jeszcze głucho”.

Geopolityka i filozofia

Zbigniew Brzeziński powiedział, że powstanie ukraińskiego państwa odmieniło geopolityczną mapę Europy. Tak samo sądzi autor „Od Małorosji do Ukrainy”, który zarazem podpisuje się pod kolejną tezą Brzezińskiego, że zaistnienie niepodległej Ukrainy jest jednym z trzech głównych „wydarzeń geopolitycznych” w dziejach dwudziestowiecznej Europy – po upadku Austro-Węgier w 1918 roku i po jałtańskim podziale Europy na dwa wrogie bloki w 1945 roku: „Powstanie niepodległej Ukrainy można uznać za trzecie takie wydarzenie, ponieważ oznacza koniec imperialnej Rosji. A jest to więcej niż koniec komunistycznego ZSRR, to koniec ostatniego w Europie imperium. To wydarzenie z kolei rodzi wiele innych ważnych przemian politycznych. Niepodległa Ukraina, burząc imperium rosyjskie, otworzyła samej Rosji – państwu i narodowi – możliwość stania się nareszcie krajem demokratycznym i europejskim. (...) Powstanie niepodległej Ukrainy jest więc nie tylko ważnym zjawiskiem geopolitycznym, ale i filozoficznym”.

Brzeziński ma w kwestii ukraińskiej dwie ogromne zasługi. Po pierwsze, zdołał uświadomić Ameryce i Europie zaraz po 1991 roku, że Ukraina jest obszarem narodowym i społecznym odrębnym od Rosji, który utworzył samodzielne państwo. Nie było to wcale na rękę wielu politykom amerykańskim, którym zależało przede wszystkim na „stabilności” na wschodzie Europy, a we wszelkich zmianach na tych obszarach widzieli niebezpieczeństwo dla świata. Idea Ukrainy jako kraju niepodległego przerosła także poziom pojmowania wielu amerykańskich politologów, dziennikarzy i historyków. Znali się oni tylko na języku, kulturze i historii Rosji, podczas gdy Ukrainę traktowali jako odprysk z imperium carów. Riabczuk pisze, iż „New York Times” jeszcze długo w latach 90. drukował mapę Europy, na której wszystko na wschód od Polski było oznaczane jako „Rosja”.

Druga zasługa Brzezińskiego polega na tym, że już w 1992 roku mówił o szansach, jakie wolna Ukraina stwarza dla demokratyzacji Rosji. Naturalnie pod warunkiem, że Rosjanie przełamią niechęć wobec ukraińskiej państwowości i zrezygnują z określania Ukrainy nostalgicznym mianem Małorosji... Tu przecież można napić się gorzałki, pośpiewać lub zatańczyć przy ognisku z czarnobrewym i ognistym dziewczęciem podczas nocy świętojańskiej.

Pobłażliwa sympatia

Riabczuk przywołuje wypowiedź Gieorgija Fiedotowa, jednego z najroztropniejszych Rosjan XX wieku. W 1947 roku na emigracji w USA pisał on w szkicu „Losy imperiów”: „Przebudzenie Ukrainy, a szczególnie separatystyczny charakter ukrainofilstwa poraził rosyjską inteligencję i do końca pozostał dla niej niezrozumiały. Przede wszystkim dlatego, że lubiliśmy Ukrainę, jej ziemie, lud, pieśni, uważaliśmy to wszystko za swoje, bliskie. Ale też dlatego, że skandalicznie mało interesowaliśmy się przeszłością Ukrainy, tymi trzema, czterema wiekami, które stworzyły jej lud, jej kulturę, odmienną od wielkoruskiej. Wyobrażaliśmy sobie, wedle schematów rosyjskich nacjonalistów, że Małorusini, marniejący pod polskim uciskiem, tylko czekają, żeby się zjednoczyć z Moskwą. Jednak Rusini w państwie polsko-litewskim, odsuwając się od katolicyzmu nie byli [tutaj] obcymi. Moskwa ze swoim wschodnim despotyzmem była dla nich obca”.

Ten wnikliwy opis rosyjskiej tradycyjnej wizji Ukrainy wyszedł spod pióra rosyjskiego liberała ponad pięćdziesiąt lat temu! A kto w dzisiejszej Rosji odważyłby się tak napisać? Nadal jest tu popularna małorosyjska nostalgiczność Wielkorusów wobec ukraińskich „braci mniejszych”. A taka pobłażliwa sympatia sprzyja, niestety, kreowaniu w Rosji wrogich postaw wobec Ukrainy.

Kordon sanitarny

Riabczuk występuje twardo w obronie ukraińskiej idei narodowej, ale jego postawa nie ma żadnych cech ksenofobii. Wyraża uzasadnioną niechęć wobec rosyjskich zwolenników współczesnego „imperium trójsłowiańskiego”, ale nie ulega łatwej pokusie rusofobii. Wie jednak, że „Imperialna Rosja nigdy nie pogodzi się z istnieniem niepodległej Ukrainy, choćby jej prezydentem był nawet nie Kuczma, tylko Ołeksandr Moroz, Wołodymyr Hryniow czy nawet Petro Symonenko”.

Podczas lektury Riabczuka po raz nie wiadomo który odczuwałem żal, że nie mamy jeszcze po polsku chociażby porządnego leksykonu o Ukrainie dwudziestowiecznej, o jej politykach, pisarzach, malarzach, muzykach i działaczach religijnych. Polska wiedza o Ukrainie jest dziś taka sama jak niegdysiejsza i obecna znajomość u nas Litwy, co dobrze wyraził kamerjunkier u Mickiewicza w III części „Dziadów”: „O Litwie, dalibógże mniej wiem niż o Chinach”... Skoro tak, to może trzeba wspomnieć, że Ołeksandr Moroz to szef Socjalistycznej Partii Ukrainy, Petro Symonenko występuje jako przywódca Komunistycznej Partii Ukrainy oraz zaciekły przeciwnik Unii Europejskiej, NATO i kapitalizmu en total. Wołodymyr Hryniow z kolei mieszka w Charkowie i jest zwolennikiem nadania rosyjskiemu – obok ukraińskiego – statusu języka państwowego na Ukrainie... Widać, ile potrzeba deszyfracji, aby w pełni zrozumieć konstatację Riabczuka o stosunku imperialnej Rosji do Ukrainy.

Bezpieczeństwo i państwowa stabilność Kijowa zależą dziś naturalnie przede wszystkim od sytuacji wewnątrz samego kraju, od jego reform gospodarczych, od konsolidacji elity i innych warstw społecznych Ukrainy. Rosji zaś – co Riabczuk podkreśla – demonizować nie trzeba („nadmiernie”). Każdy jednak, komu jest droga państwowość ukraińska, musi pamiętać o „traumatycznych doświadczeniach Ukrainy z jej historycznych stosunków z Rosją”. Ponadto, co jeszcze ważniejsze, trzeba stale przypominać, że zarówno Ameryka, jak i Europa Zachodnia „zupełnie ignorują dzisiejszą neoimperialną politykę Kremla, i to nie tylko wobec Ukrainy, ale też Białorusi, państw bałtyckich, Mołdawii i Gruzji (por. historia rosyjskich wojen w rejonie Dniestru i w Abchazji), nie mówiąc już o ludobójstwie w Czeczenii...”

Wspominany wyżej Rosjanin Aleksander Dugin, autor „Podstaw geopolityki”, tak oto pisał w roku 1997 w książce wydanej w... Kijowie pod auspicjami rosyjskiego Sztabu Generalnego: „Geopolitycznie Ukraina jako państwo jest pozbawiona sensu. Państwo to nie odgrywa ważnej globalnie roli kulturowej ani nie jest czymś wyjątkowym etnicznie i geograficznie (...). Jedynym logicznym uzasadnieniem niepodległego bytu państwowego Ukrainy (zwłaszcza w jej obecnych granicach) jest spełniana przez nią rola kordonu sanitarnego, ponieważ [istniejące na Ukrainie] siły o diametralnie odmiennej orientacji geopolitycznej nigdy nie pozwolą temu państwu opowiedzieć się definitywnie po stronie bloku wschodniego albo zachodniego, czyli Rosji, Eurazji albo Europy Środkowej. Skazuje to Ukrainę na marionetkowy byt.”

Sanskryt a państwo

Także u Riabczuka mamy wiele dowodów na ich istnienie i negatywny wpływ na formowanie się narodowej świadomości.

Bogumiła Berdychowska pisze we wstępie, że państwo ukraińskie nie interesuje się dziś promocją kultury ojczystej, „ograniczając się co najwyżej do wspierania jej najbardziej tradycyjnych, żeby nie powiedzieć archaicznych przejawów”. „Jakby tego było jeszcze mało, przeciwko modernizacji występują wcale wpływowe środowiska ukraińskich luminarzy kultury, którzy swą pozycję zdobyli jeszcze w czasach radzieckich. Autentyczna troska o los kultury i języka ukraińskiego w tych środowiskach wyradza się w natywizm wrogi wobec wszelkich nowinek i obcych wpływów kulturowych. Dla tych środowisk kultura ukraińska sprowadza się do afirmacji wąsko pojętej etniczności”.

Oto prawdziwy problem. W książce Riabczuka odnajdujemy wiele dowodów na funkcjonowanie „tej wąsko pojętej etniczności”, która w istocie przeszkadza w zbudowaniu sprawnego państwa ukraińskiego. Oto badacze na uniwersytetach tworzą mity o „starożytności Ukrainy”, doszukując się jej korzeni w IV-III tysiącleciu przed Chrystusem. Są i tacy ideolodzy, którzy głoszą z katedr akademickich, że Ukraińcy – jako protoplaści wszystkich ludów praindoeuropejskich – byli zarazem pierwszą nacją, która porozumiewała się między sobą w... sanskrycie. Mam przed oczami opublikowany w 2000 roku przez kijowskie wydawnictwo Łybid leksykon („dowidnyk”) literatury ukraińskiej. Zostało tu z powagą napisane, że „Księgi Welesowe”, w istocie falsyfikat z połowy XX wieku, są zabytkiem piśmiennictwa ukraińskiego z... połowy pierwszego tysiąclecia.

Nie Kanada, lecz Białoruś

Riabczuk, pisząc o fundamentalnej różnicy między Małorosją a Ukrainą, odwołuje się do naszej wiedzy o Mikołaju Gogolu i Tarasie Szewczence. To dwaj wielcy pisarze XIX wieku. Pierwszy z nich urodził się na Ukrainie, lubił jej folklor, „dialekt małoruski”, a drugi był po prostu pisarzem ukraińskim. Najważniejsza różnica między Gogolem a Szewczenką jest taka, jak „różnica między dwoma mitami – umierającej i przeciwnie – zmartwychwstającej Ukrainy”. Nie ulega wątpliwości, że wspomniani wyżej współcześni archaiści z ukraińskich uniwersytetów i czasopism przez swą śmieszność i nieprzystawalność do rzeczywistości XX i XXI wieku sprzyjają „zamieraniu Ukrainy”. Dają też do ręki potężny oręż Duginowi, który jest święcie przekonany, że państwo ukraińskie pojawiło się na mapie Europy tylko dziwnym zbiegiem okoliczności. Zupełnie racjonalne będzie przeto jego zniknięcie z wielkoruskiej mapy przyszłości.

Jest wiele sposobów, aby odrzucić tę fatalną diagnozę Dugina. Riabczuk nie wierzy, aby wypracowywaniu świadomości narodowej Ukrainy sprzyjała jej dwujęzyczność. Jeśli język rosyjski zostanie wprowadzony jako drugi urzędowy, to ukraiński będzie już nieodwołalnie zepchnięty do mieszkań inteligenckich lub umieszczony w muzeum. Urzędnik w Kijowie, który już dzisiaj mówi i pisze na ogół po rosyjsku, po wprowadzeniu odpowiedniej ustawy wypchnie całkiem język ukraiński ze swej świadomości. A Ukraina nie stanie się wówczas ani Belgią, ani Kanadą, ani Indiami, gdzie dwujęzyczność była i jest podstawą trwałej państwowości kraju. Niechybnie za to upodobni się do smętnej Białorusi, takiej, jaką ona jest za prezydentury Aleksandra Łukaszenki.

Mykoła Riabczuk „Od Małorosji do Ukrainy”, Kraków, Universitas, 2003, wstęp i opracowanie Bogumiła Berdychowska, tłum. Ola Hnatiuk i Katarzyna Kotyńska. Tekst ten ukaże się w rozszerzonej wersji w najbliższym numerze miesięcznika „Nowaja Polsza”.